poniedziałek, 26 grudnia 2011

żywioł (Woda)


Brzeg opada stromo. Wygląda jak przepaść, ale w dole jasny piasek i ocean. Cisza. Wysoko na trawiastej półce siedzi nieruchoma postać zwrócona twarzą w stronę wody, oddycha, patrzy. I więcej nie ma już nic. Tak trwa.
Z czasu wyłania się dźwięk, szum. W oddali ruch. To płynie wielkie cielsko wieloryba. Laura wie o tym, zanim jeszcze nadejdzie pierwszy brzask. Słońce wydobywa z ciemności znany już obraz. Nie od razu schodzi skalistą ścieżką. Potrzebuje wynurzyć się z zastygłej wszechogarniającej formy, w której fale przychodzą i odchodzą z taką lekkością, jakby nic nie znaczyły. Wstała. Stopy muskają trawę, wbijają się w kamienie, przesypują piasek, wreszcie spotykają wodę. Zagarnia ją. Ciało doświadcza bycia i dotknięcia. Odrywa stopy. Zanurza się. Długie włosy falują, rybi tułów miękko i rytmicznie przebija się naprzód. Już nie ma wewnątrz i zewnątrz, tam i tu. Jest ocean.
Słychać szum, wzmaga się, coraz bliżej. Rozpoznaje, że to wodospad. Ta myśl przywołuje ukłucie w sercu. Silny strumień bierze i to, i wszystko inne. Od głowy przez serce i brzuch, w dół, z łoskotem. Puść. Potem jeszcze drżenie nóg. Stopy mogą stać. Tak po prostu. Można ani płynąć, ani iść, ani chcieć, ani nie chcieć. Można być.
Laura jest. Jest też zatoka, ocean, jest mrowienie w łydkach. Iść. To jest miejsce, z którego można wyruszyć. Dokądkolwiek się zechce. Dokądkolwiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz