czwartek, 29 grudnia 2016

pęknięcie

Na wzgórzu wiał wiatr, tak silny, że niósł z bardzo daleka dźwięk nieznanych dzwonów.

Chłopiec podniósł głowę i popatrzył prosto w Słońce. W jednej chwili pod spojrzeniem dziecięcych oczu, Słońce pękło na dwa. Potężny grzmot rozdarł niebo i tak trwał. Długo żadna z żywych istot nie widziała, co się stało. Długo nikt nie widział nic. Ten hałas ogłuszył i obezwładnił wszystkie stworzenia. Nie wiadomo, ile minęło czasu, nim Chłopiec przebudził się z odrętwienia, wyszeptał: "mamo, coś strasznego mi się śniło". Ale mamy tu nie było. Leżał na trawie blisko drzewa.  Spojrzał nieśmiało w niebo. Czyli to nie był sen.

Skądś znał to drzewo, a jednocześnie nie znał go całkiem. Wszystko było inne niż dotąd. Inne niebo, inne drzewo i ta cisza wokół. Wstał i ruszył w stronę domu. Im dłużej szedł, tym bardziej się od niego oddalał. Był zmęczony, głodny, chciało mu się pić i płakać. Ale łzy nie płynęły. Susza. Dwa słońca na bladym niebie jaśniały z dwóch stron. Wcześniej znajdował kierunek tak jak nauczył go dziadek. Zwykle szedł za słońcem albo z jego promieniami w plecy.  Albo miał je po prawej, kiedy była pora obiadu i wracał z lasu. Teraz dwie mniejsze kule światła stwarzały świat od nowa.

Usiadł na chwilę na omszałym kamieniu. Położył dłonie jedną na drugiej, obie na sercu i czekał. Zawsze, kiedy prosił, przychodził do niego anioł. Teraz też przyszedł, jasny jak nigdy. Stanął obok, dotknął chłopięcych pleców z czułością, jaką obdarowują tylko anioły.

Chłopiec spytał: "co ja takiego zrobiłem?" Anioł uśmiechnął się i odpowiedział milcząco w jezyku aniołów. Języku, który znają dzieci. Jasnym i ciepłym jak najcieplejszy wiatr wiejący od spokojnego morza.

"Coś ci opowiem. Już czas, żebym ci opowiedział". I anioł odsłania chłopcu z wysoka świat, w którym brzemienna kobieta jedzie na osiołku, prowadzonym przez długowłosego mężczyznę. Zmęczeni szukają dla siebie domu, żeby odpocząć. Żeby przyjąć dar życia. Nie znajdują gościnnego miejsca wśród ludzi, docierają do opuszczonej stajenki. Tam Maria, bo tak ma na imię ta kobieta, rodzi bliźnięta. Józef, jej ukochany mąż, nadaje im imiona - chłopiec nazywa się Jezus, dziewczynka - Hoszana. Nad miejscem, w którym zaczęło się życie tych dwojga, nieziemsko jaśnieje gwiazda, przywołując wędrowców z daleka. Przybywają, żeby złożyć pokłon tym, które przyszły na świat. Dwojgu boskich istot.

Matka tuli chłopca i dziewczynkę z miłością. Józef chroni ich wszystkich przed światem, który nie widzi tego, co niewidzialne dla oczu. Matka wie, że przyjdzie odpowiedni czas, kiedy jej dzieci objawią swą prawdę. Widzi chłopca, na wzgórzu, samotnego wśród tłumów. I widzi dziewczynkę, przez wiele żywotów skrywającą światło swojego serca.

Józef dokłada do ognia, spokojny strażnik czasu, który jeszcze nie nadszedł.

...
Znowu siedzą na tamtym kamieniu. Chłopiec uważnie słucha anioła. Gdyby używali słów, nie mogliby się porozumieć. Ale anioły potrafią mówić jaśniej niż pozwala na to ludzki język.

Anioł wstaje, sięga wysoko, do samego nieba. Kładzie jedną dłoń na jednym słońcu, drugą dłoń na drugim, a potem spokojnym ruchem składa obie dłonie. Słońce spotyka samo siebie. Rozbłyska. Błękit błękitnieje. Chłopiec oddycha z ulgą i niedowierzaniem. Słyszy śpiew ptaka. Przez zmrużone oczy patrzy w jasną kulę. Tylko chwilę, dłużej nie sposób utrzymać wzroku, to boli. Widzi rysę, ślad pęknięcia.

Anioł z największą lekkością kładzie dłoń na głowie Chłopca, drugą na jego sercu. Chłopiec czuje i rozpoznaje tę rysę, która przechodzi przez wszystko. Przez dłoń anioła. Przez chłopięce serce. Przez kamień, na którym siedzi.

Zapada cisza. Chłopiec otwiera oczy. Widzi oczy matki. Tuż obok obraz na ścianie, znajomy od zawsze. Mówi: "mamo, jaki ja miałem dziwny sen". Patrzy jeszcze raz w jej uśmiechniętą twarz i zauważa tę samą rysę, to samo pęknięcie, na jasnym czole.

sobota, 29 października 2016

[...]

możesz dać światu
to czego nigdy nie dostałeś

poskładać z kości i ognia
żywe ciało

brać siebie
w ramiona
każdym oddechem

zapomnieć
odgłosy
rzeki

czwartek, 20 października 2016

cisza słońc

ciepły wiatr znad odległego stepu
przyniósł upojny zapach ziół
i rozwiał włosy

wygasiłam światła nad proscenium
jakie to proste nie będziemy odgrywać
odwiecznego spektaklu między kobietą i mężczyzną
staniemy się sobie
tym kim od zawsze
mogliśmy być

perłą na dnie górskiego strumienia
wygasłą gwiazdą nieznanej galaktyki
dźwiękiem z którego rodzi się
świt

środa, 19 października 2016

na brzegu morza

znowu jesteś
tym kim byłeś
zanim cię spotkałam

przyszedłeś kamienistą plażą
przyniosłeś z odległej ciszy
trzy słowa
złotoustej meduzy

każde z nich miało inny smak
inny zapach
inny uśmiech

pierwsze brzmiało
jak brzuch bębna
o poranku
w kraju na dalekim południu
(tak dalekim że nikt tam nigdy nie zawędrował)

drugie migotało
kaskadą iskier
orzeźwiającej wody

trzecie zastało zapomniane
(bo istnieją słowa zrodzone
właśnie po to)

kiedy o nim myślę
znowu jestem

poza słowami

układam światu scenariusz
żeby miał z czego
się śmiać

takim życiem wyplatam
winorośl

potem odcinam
od znaczenia

we wszystkich znanych mi snach
przytulam przyjaciela

budzę się
tuż przed wschodem
księżyca

zanim otworzę oczy
zaciskam w dłoni
złoty piasek

poniedziałek, 10 października 2016

zen i sierść

gdybym była kotem
miałabym naturę Buddy
tę samą o której słyszałam
wiele lat temu
od świętej pamięci
Dae Soen Sa Nima

całe dnie
między snem i snem
lizałabym futro

i potem
miękko mrucząc
tym wylizanym futrem
ocierałabym się
to o słońce
to o nieistnienie

.
X 2013

ty

jesteś sto kroków stąd
daleko od mojego serca

pamiętasz dinozaury?
zostały po nich kości
po nas też zostaną

kości i słowa

i będziesz wtedy
tak samo
sto kroków
stąd

.
X 2013

niedziela, 9 października 2016

okno

otwieram okno
skaczesz w przestrzeń
którą się stajesz

siedzisz w ciszy
rozpoznajesz
że milczenie jest złotem

nie ma
innego złota

znika wszystko
i nie znika nic

dotyk jest prostym pytaniem
o to kim jesteś
pytaniem na które istnieje odpowiedź

piątek, 7 października 2016

zobacz

otwieram siebie
otwieram oczy
oczy ciała
oczy błękitu

a przez nie jasne jaskółki
spadają w jaskinię
miękko w dół

skrzydła dotknęły serca
wolne lecą już lekko
za słońcem daleko
blisko stąd

niedziela, 11 września 2016

ze sobą

życie
to przychodzenie
i odchodzenie

gdy odejdziesz
chciałabym czuć
się ze sobą
tak jakbyś
był

kiedy będziesz odchodził
to zostań

wtorek, 6 września 2016

zachód

patrzę
siedzisz na krześle
naprzeciwko

słońce prosto za plecami
i cień na twarzy
przemienia kolor
oczu

milczę do ciebie
w ciszy

a zachód
coraz bliżej

sobota, 16 lipca 2016

wolność zapominania

Zapominam... tak wiele zapomniałam. Sama nie wiem, czy to dobrze, czy nie. Gdybym wiedziała, ile już... łatwiej może byłoby to pojąć. A tak...
Każdy istotny krok jest zapominaniem.
Dwa najważniejsze to narodziny i śmierć. Oba niełatwe.
Zapominając tracę kontrolę nad tym czymś, co wcześniej było objęte umysłem, doświadczeniem, świadomością.
To coś spada w studnię bez dna i tylko echo niesie się w górę tego spadania.
I może nawet kiedyś później nie wiadomo czy góra to czy dół.
Kiedy się rodzę, nie wiem nic. Mam nic nie wiedzieć, tylko być w tym. Ruch i ból w nieznane. Opuścić jaskinię ciała, która mnie opuszcza. Złapać powietrze, szorstkie, zimne, nowe. Zobaczyć tę twarz. Rozpoznać niewidzianą.
Zapomnieć i uczyć się. Układać usta, dłonie, poruszać, dotykać, sięgać, powtarzać. Aż ruchy, kształty staną się znane, oswojone. Słyszeć dźwięki i doklejać do nich magię słów. Znaczyć coraz więcej. Stracić istotę na rzecz znaczenia.
Budować ze słów, doznań, ludzkich gestów, dłoni, form zwierzęcych, kamiennych, wodnych, wietrznych, przyjaznych i groźnych, dozwolonych i zakazanych. Gryźć i chować kły. Uśmiechać się i znajdować odpowiedź w czyichś oczach. Być dla kogoś odpowiedzią na najważniejsze pytania.
Budować i kruszyć. Zapominać. Wciąż od nowa.
Do końca.

Zapomnieć wreszcie całkiem. Pozostać wolnym w spadaniu w ostatnią studnię [wolność w spadaniu można ćwiczyć po drodze, nie łapiąc się ścian, tylko pozwalając grawitacji, żeby ona była.] Na końcu końców zobaczyć swoją i tylko swoją twarz i może nawet zdziwić się, że to właśnie ta.

porwane wiatrem pióra Archanioła

Za górami, za morzami, tuż obok jednego z miejsc, w których woda rodzi się z ognia i ziemi, Archanioł Michał spotkał Kobietę. Zobaczył ją, całą, taką jaka jest. I natychmiast zamknął oczy. Oczy Archaniołów zamykają się, kiedy strach staje się silniejszy niż światło. Tak długo miał zamknięte oczy, jak długo potrzebował być w ciemnej jaskini. Kiedy je otworzył, dzień zamienił się w noc, las szumiał i pachniał. Na dalekim wzgórzu ujrzał targany wiatrem płomień i siedzącą przy nim wyprostowaną postać. To była bezpieczna odległość.
Michał był nie tylko Archaniołem, był też człowiekiem czynu. Czyn miał być na miarę jego mocy. Odwrócił się, poszedł prosto przed siebie. Tam spotkał Smoka. I walczył z tym Smokiem. I jedni mówią, że go pokonał i sławią to zwycięstwo. Inni nic nie mówią. Jedni i drudzy przyszli z łona Ziemi.

a ty, stateczku

Na kładce coś, co wygląda jak sztorm śródlądowy. Wiatr rozwiewa włosy, tym co je mają.
Zakapturzenie. Jest niemal bezludnie. Nie wysuwa się las kijków z aparatami gotowymi do selfie. Nie trzeba niczego ani nikogo omijać, żeby wyjść z kadru.
Prosta droga pod wiatr.
Niewyspanie utopione w kawie. Niepokój bez zanurzenia. Oddech wystarczy.
Długa przerwa między deszczami. Niebo się zbiera.
A w domu ciepło. Kredki zastrugane. Czyżykiewicz śpiewa tak głośno, jak nigdy jeszcze.
Dziecko mówi: - Jak wrócę z wakacji to pójdziemy nie robić nic, dobrze? - Dobrze. - No to pa!

"a ty, stateczku, o każdej porze dostrzeż horyzont..."