Noszę w łonie dziecko, którym jestem.
Potem, kiedy już się urodzi, z czułością dotykam opuszkami delikatnej skóry.
Ono rozumie mowę moich dłoni, ich ciepło.
Jestem bezpieczną zatoką.
Jestem brzuchem, wodą w macicy, kruchym pływającym ciałkiem, co budzi się i zasypia.
Jestem ogniem na straży życia.
Kobietą i mężczyzną.
Oddechem pierwszym.
Krzykiem.
Końcem. Tego wszystkiego.
poniedziałek, 29 lipca 2013
piątek, 19 lipca 2013
Laura i brama
Laura leży w ciszy, sama na łóżku wielkim jak plaża. Jest
ciepło. Okna otwarte, wiatr owiewa skórę. Dłonie błądzą bezwiednie, snują się w rytm myśli. To zapalają się,
to gasną, miękko.
Chwila wykradziona światu, który potrzebuje uzasadnienia dla
tego, żeby istnieć, działać.
W pokoju pachnie kawą, kobietą, snem.
We śnie zapach mężczyzny, podchodzi coraz bliżej. Ten sen
jest ze słów. Ona już wie, że potrafi ich dotknąć.
Od słowa do ciała jest kilka kroków, stopami po ziemi.
Dotyka stopą stopy. Skóra szorstka i gładka, ich spotkanie,
prawej z lewą.
Mężczyzna ze snu, na jego brzuchu świeży owoc wiśni. Kropla
soku powoli wsiąka. Usta Laury jeszcze nie czerwienią. Nie dotykają. Zapach jest słowem.
Usta rozchylone, otwierają się i zamykają. Słowa otwierają i
zamykają drogę, stopami po ziemi.
Ona wie, że tam, z kolejnym krokiem, zaczyna się przestrzeń,
w której oddech przyspiesza, porywa ludzkie istnienia. Zawrót głowy, utrata
zmysłów, koniec słów. Początek wszystkiego. Chwila, która zna bramę, wejście,
ale nie zna całej reszty. Tam w konarach wysoko szeleszczą liście. Ożywają,
karmią zielenią błękit.
To mogłoby się wydarzyć. Mogłoby być.
Spłoniesz. Nie masz innej drogi przed sobą.
Żeby mogło wyrosnąć to drzewo, ogień musi spalić wszystko,
odsłonić ziemię. Zmieść z jej powierzchni stare mury strachu.
czwartek, 18 lipca 2013
dopóki nie dotknę
złocę krawędzie szczeliny dłońmi chłodnymi od mgły bosymi stopami odmierzam oddech budzę się i rozpoznaję twoją skórę blisko idę do snu niosę konwie puste i lśniące napełniam srebrem piję zanim napotkam słowa nie będziesz mój dopóki nie dotknę wszystkich słojów drzewa
środa, 17 lipca 2013
kobieta
na brzegu dysku niesionego przez żółwia
siedzę i stopy zwisają miękko nad ciemnością
kołyszą się a bogowie głaszczą je parą wodną chmur
nie widzę i nie zapamiętam tego miejsca
kiedy już wrócę do rzeki
zanurzę się
w jej ruchu od źródła w dal
nurt uderza w uda
stoję
zimno chce mnie
stąd zabrać
pode mną
wyrywają się ziarna piasku
mkną toczą się
wynoszę je na brzeg
wysuszone słońcem usypują kopiec
ze swych krągłych ciał
dotykam miękko skóry
odnajduję pod nią kobietę
pozwalam promieniom ciepła
dać mi życie
siedzę i stopy zwisają miękko nad ciemnością
kołyszą się a bogowie głaszczą je parą wodną chmur
nie widzę i nie zapamiętam tego miejsca
kiedy już wrócę do rzeki
zanurzę się
w jej ruchu od źródła w dal
nurt uderza w uda
stoję
zimno chce mnie
stąd zabrać
pode mną
wyrywają się ziarna piasku
mkną toczą się
wynoszę je na brzeg
wysuszone słońcem usypują kopiec
ze swych krągłych ciał
dotykam miękko skóry
odnajduję pod nią kobietę
pozwalam promieniom ciepła
dać mi życie
sobota, 6 lipca 2013
teraz
słowa to skóra ziemi
po której chodzę
palcami dłoni
potem milknę
wsłuchana w puls
jestem gdzieś tutaj
między czarnym niebem
i światłem na stopach
krew krąży
dookoła słońca
po której chodzę
palcami dłoni
potem milknę
wsłuchana w puls
jestem gdzieś tutaj
między czarnym niebem
i światłem na stopach
krew krąży
dookoła słońca
Subskrybuj:
Posty (Atom)