niedziela, 30 grudnia 2012
piątek, 28 grudnia 2012
blisko
zamykam oczy
i tańczymy
dłońmi
skórą
ciałem
jestem
szeptem
dotykiem
tobą jestem
pod
skórą
moich dłoni
w kieszeni płaszcza
kamień
niosę z lasu
żeby mnie
trzymał blisko
ziemi
albo
śnię albo
jestem
śniona
jestem
albo
poza poręczą
mostu
przemieniam
mgłę
w bezruch
między
istotami
jestem
śniona
jestem
albo
poza poręczą
mostu
przemieniam
mgłę
w bezruch
między
istotami
myśl
jesteśmy rybakami
bez złotych rybek
siedzimy daleko od wody
rzucamy niewidoczne haczyki
na przezroczystych nitkach
bez celu
trafiają
w ciszy
patrzę
słoneczne kręgi
oddalają się od źródła
przepływa przeze mnie
fala twojego oddechu
a za nią jeszcze
moja
myśl
o oddechu
sobota, 22 grudnia 2012
bajka
Opowiedziałam sobie bajkę o Tobie. Zaczęło się jak zwykle od za górami, za lasami. I już tam pozostało. Opowieść trwała tak długo, że nawet Laurze wydało się to niewiarygodne. Niezwykłe było w tej bajce to, że nic się nie wydarzało, a kiedy nie ma fabuły, słowa zamieszkują nieznane im wcześniej krainy. Czasowniki śpią. Słowa nabierają kształtów i barw, jakby kreśliły je miękkie pociągnięcia pędzla. Malowane chmury na niebieskim tle.
Ostatnia scena jednego z rozdziałów rozgrywa się w pustej przestrzeni. Rozglądam się i widzę, że nie ma tu już nikogo. Stoję, patrzę. Pusto. Jest tyle miejsca. Czuję impuls do tańca. Kiełkuje ruch. Nie spieszę się, jeszcze stoję.
Zostawiam słowa, idę do kuchni, stopy marzną od tych płytek. Mieszam w garnku, próbuję, dodaję szczyptę soli. Obrane jarzyny płuczę pod strumieniem wody. Kroję marchewkę i lekko się uśmiecham. Wzrusza mnie marchewka. Zawsze, kiedy kroję jarzyny na zapałki, spotykam wspomnienie. Zawsze, kiedy w ten sposób kroję jarzyny. Ze snu. Stopy mi marzną.
wtorek, 18 grudnia 2012
mgnienie
czasem
brakuje mi
słów żeby być
i tylko
zamiast
dotykam poręczy
mostu wiatr
wieje zamykam
oczy otwieram
usta połykam
mgłę
w dole płynie
miasto
słyszę
brakuje mi
słów żeby być
i tylko
zamiast
dotykam poręczy
mostu wiatr
wieje zamykam
oczy otwieram
usta połykam
mgłę
w dole płynie
miasto
słyszę
niedziela, 16 grudnia 2012
piątek, 14 grudnia 2012
droga
Jak podejść blisko, do siebie, do ciebie. Do ciebie istniejącego i do ciebie stworzonego. Bo przecież stwarzam. Nieustająco stwarzam i aż kawa mi stygnie od tego stwarzania. A ciebie jak nie było, tak nie ma. Przestrzeń opustoszała, dotykam gładkich jej ścian, falują. I skóry dotykam, żeby bardziej istnieć w tym świetlistym świecie.
Powierzchnia wody ucichła już po wszystkich sztormach, unosi mnie, miękko. Jestem. Kołyszę się, wiem już, że mogę płynąć sama tam dokąd zechcę. Tylko róża wiatrów wciąż nie rozkwita w ten zimowy czas. Wiatr maluje zmarszczki dookoła. W każdym kierunku ten sam horyzont. Rozglądam się, zamykam oczy, znowu się rozglądam. W ciemności rysuje się droga jak sen. Droga do miejsca, które zna ktoś, kim byłam wtedy, kiedy nie pamiętam. Rytm, kroki po spirali.
Na języku dobra gorycz kawy. Spotykam cynamonowy zapach. Wypijam ostatni łyk i widzę siebie na dnie czarnego kubka. Uśmiecham się. Otwieram oczy.
wczoraj
jesteś jak księżyc
ani blisko ani daleko
ani światło ani kamień
ani pełny ani nic
ja tylko widzę
rytm
kosmosu
poniedziałek, 19 listopada 2012
[tylko nikomu o tym nie mów]
milczę do ciebie
mam więcej ciszy
niż istnienia
tak jest
prawdziwie
kruczyca na ramieniu
srebrnej wiedźmy
czułym cięciem dzioba
otwiera ranę
nieruchoma
drżę
oddzieram tęsknotę
od skóry
czyste powietrze
z krwi
się rodzi
sobota, 17 listopada 2012
sen Laury
Laura opowiedziała mi sen. Sen o świecie stwarzanym i niepojętym; o świecie, którego nie było. Ona zapamiętała z tego sennego obrazu kilka plam światła, jakieś zamglone obrazy i garść słów. Ja zapomniałam prawie wszystko, chyba jej nie uwierzyłam. Pozostało we mnie tylko te parę zdań:
- chcę się z tobą spotkać
- kiedy i gdzie?
- zawsze i wszędzie.
- Lauro, ale kto rozmawiał? – spytałam.
- Nikt z Nikim – odpowiedziała.
- chcę się z tobą spotkać
- kiedy i gdzie?
- zawsze i wszędzie.
- Lauro, ale kto rozmawiał? – spytałam.
- Nikt z Nikim – odpowiedziała.
piątek, 16 listopada 2012
na urodziny
liść
z bezludnego ogrodu
dla Ciebie
zielony
przynoszę
kładę na skórę
brązowieje
serce
prześwieca
przez koronki nerwów
mocniej
z bezludnego ogrodu
dla Ciebie
zielony
przynoszę
kładę na skórę
brązowieje
serce
prześwieca
przez koronki nerwów
mocniej
niedziela, 11 listopada 2012
schizofreniczna tęsknota
miękko oddycham
ręce ponad głową wysoko
niebo płynie
marzę o mężczyźnie
on jest
obejmuje
i słyszy
moją tęsknotę
do Ciebie
ręce ponad głową wysoko
niebo płynie
marzę o mężczyźnie
on jest
obejmuje
i słyszy
moją tęsknotę
do Ciebie
środa, 7 listopada 2012
jak uwierzyć
nie wiem jak
uwierzyć
w ten największy cud
kiedy
słowo staje się
ciałem
nie przekraczam
nieistnienia
dłoni ust
a umieranie
jest słowem
uwierzyć
w ten największy cud
kiedy
słowo staje się
ciałem
nie przekraczam
nieistnienia
dłoni ust
a umieranie
jest słowem
poniedziałek, 5 listopada 2012
pół rozmowy, szkic
jestem światłem
tylko tym
nie będę niczym więcej
to największy strach
i wstyd
nikt nie może
tego zobaczyć
nawet ja nie mogę
kiedy znikasz
światło nie jest potrzebne
koniec
i tak jest dobrze
nieobecność
wszystkie odmiany "nie"
gaszą słońce
jest coś czego nie ma
jest coś
nieistniejącego
tylko wtedy
świeci słońce
kiedy otwierasz oczy
twoimi oczami świecisz słońce
będę się już nie bać prawego zamkniętego oka
będę się już nie bać nocy
będę widzieć zamkniętymi oczami
noc i światło
życie i śmierć
serce
boli
daje mi życie
jest życiem
jest tymi oczami
które widzą
w ciemności
kiedy umieram
pozostaje
to jest to światło
to jest to
czego nie można zabić
czuję
żeby widzieć
nie wiem
widzę
możesz już otworzyć prawe oko
wydech do dna
środa, 31 października 2012
poniedziałek, 22 października 2012
spotkanie
przytrzymałaś moje powieki
słońce spaliło oczy
niewidoma
zobaczyłam
milczenie
twoją jasną obecność
oddech rozwiał
spopielałe resztki
rzęs
słońcem
słońcem
powietrzem
spalonym miastem
workiem ze skóry
seksowną dziwką
nasionkiem nasturcji
stopą zanurzoną w morzu
psem kotem
nocną mgłą
płetwą kaszalota
ostatnim wdechem
nieobecnym mężczyzną
czarnoskórym dzieckiem
słowem w wymarłym języku
snem
dotykiem
śmieciem
blaskiem
jestem
niedziela, 21 października 2012
na brzegu
u stóp wodospadu
zatrzymuję lawinę kropel
bolą mnie
dłonie
i serce
łódź na brzegu
brzuchem do góry
leży
nie wchodź do wody
- Nasza relacja jest moja – powiedziała Laura tak, jakby mówiła do nieba albo do wiatru, albo do rogalika księżyca.
Wiedziałam, że to nie jest jakaś tam gra słów. Wiedziałam, o czym mówi. Kiwnęłam głową. Pewnie powinnam była zrobić coś więcej. Nie zrobiłam. Nie ruszając się z miejsca, nadal mieszałam gotującą się kawę. Unosił się zapach kardamonu.
Płakała. Ciszę obejmowała noc. Kawa robiła się coraz czarniejsza.
Wyobraziłam sobie, że dotykam jej dłoni. Skórę miała miękką i chłodną. Kiedy kawa całkiem ostygła, stężała i pokryła dno twardą spękaną skorupą, utarłam ją na proszek i usypałam ciemną ścieżkę w dół, w stronę morza. Zeszłyśmy tą ścieżką na plażę, wiało z północy. Oddychałam w rytmie fal. Uderzały głucho, miarowo. Zlizywałam sól z ust. Tylko z ust.
- Nie wchodź do wody – powiedziała.
I nie weszłam do wody. Oczy zamykały się same, bezpowrotnie.
Na przybrzeżnym piasku poruszająca się woda rysuje nierówną cienką linię, chwilową granicę między tym, co nie jest morzem a tym, co nie jest lądem. Spotykają się tam w wiecznej zmianie, z chwili na chwilę.
sobota, 13 października 2012
środa, 19 września 2012
oddech kruka
zaglądasz w Człowieka
i nie wiesz Co tam
spotkasz nie wiesz
jak daleko
wpadniesz w studnię
i jaka woda Cię zabierze
i nie wiesz Co tam
spotkasz nie wiesz
jak daleko
wpadniesz w studnię
i jaka woda Cię zabierze
sobota, 15 września 2012
roślinka i zakochanie
Wpadłam w mgłę, z pozoru przyjemną. I udało mi się z niej na chwilę wynurzyć. Byłam sobie z pytaniem "po co mi to zakochanie? dlaczego przyszło?". Pytanie bez odpowiedzi.
Czytam później u Castanedy słowa Don Juana: "Świat wokół nas jest tajemnicą. A człowiek nie jest lepszy od czegokolwiek innego. Jeśli mała roślina jest dla nas hojna, powinniśmy jej podziękować, w przeciwnym wypadku może nas nie wypuścić."
I przypomina mi się moje pytanie. Z łatwością się przypomina, bo dręczy i męczy jednak. I... dziękuję swojemu zakochaniu, że spadło na mnie piorunem. Może wypuści? Może zanim odejdzie, powie coś jeszcze, co potrzebuję usłyszeć?
Czytam później u Castanedy słowa Don Juana: "Świat wokół nas jest tajemnicą. A człowiek nie jest lepszy od czegokolwiek innego. Jeśli mała roślina jest dla nas hojna, powinniśmy jej podziękować, w przeciwnym wypadku może nas nie wypuścić."
I przypomina mi się moje pytanie. Z łatwością się przypomina, bo dręczy i męczy jednak. I... dziękuję swojemu zakochaniu, że spadło na mnie piorunem. Może wypuści? Może zanim odejdzie, powie coś jeszcze, co potrzebuję usłyszeć?
czwartek, 13 września 2012
scena z królewną
śpię jak królewna
leżę w hamaku
stopy wycelowane
w świetlisty pień brzozy
chmury przychodzą z północy
płyną i potem znikają
nie muszę zawracać patykiem
mają swoją i moją nieśmiertelność
nie zabiję ich
ani zamykając oczy
ani otwierając
wiatr kołysze
mnie
niebo
leżę w hamaku
stopy wycelowane
w świetlisty pień brzozy
chmury przychodzą z północy
płyną i potem znikają
nie muszę zawracać patykiem
mają swoją i moją nieśmiertelność
nie zabiję ich
ani zamykając oczy
ani otwierając
wiatr kołysze
mnie
niebo
sobota, 8 września 2012
ostatni kicz lata
już nie będę zakochana
przestałam wiedzieć co to znaczy
czasem myślę o śmierci
o ostatnim życzeniu
tym zamiast papierosa
chciałabym leżeć
z tobą
jedną noc
dotknąć
i spać
albo nie spać
przestałam wiedzieć co to znaczy
czasem myślę o śmierci
o ostatnim życzeniu
tym zamiast papierosa
chciałabym leżeć
z tobą
jedną noc
dotknąć
i spać
albo nie spać
środa, 5 września 2012
Babcia
Babcia usiadła przy stole i odruchowo sięgnęła do kociej miski.
- Dobre to - powiedziała.
Spojrzałem z przerażeniem na mamę, która wyraźnie koncentrowała się na tym, żeby jej mina nie wyrażała dokładnie nic. Milczenie rozlewało się po kuchni. Ojciec popatrzył na mnie znacząco i bez trudu odczytałem jego myśli: "Sławku, ile razy ci mówiłem, żebyś nie stawiał miski Ziuty na stole? To miejsce dla ludzi, a nie dla zwierząt."
Babcia chrupała w najlepsze, nie widząc krzyżowego ognia spojrzeń. Sama Ziuta z poziomu parapetu wgapiała się to w miskę, to w miarowo poruszającą się rękę babci. Oczy kota powiększały się coraz bardziej. Szczęśliwie chrupki szybko się skończyły i babcia potruchtała do pokoju, gdzie cierpliwie czekał na nią gadający telewizor.
- Dlaczego jej nie powstrzymałeś? - złowrogo wyszeptała mama.
- Nie chciałem jej odbierać przyjemności - odparł ojciec ze spokojem.
- Może dosypać? - wtrąciłem nieśmiało.
Ziuta hipnotyzowała wzrokiem swoją pustą miskę.
- Dobre to - powiedziała.
Spojrzałem z przerażeniem na mamę, która wyraźnie koncentrowała się na tym, żeby jej mina nie wyrażała dokładnie nic. Milczenie rozlewało się po kuchni. Ojciec popatrzył na mnie znacząco i bez trudu odczytałem jego myśli: "Sławku, ile razy ci mówiłem, żebyś nie stawiał miski Ziuty na stole? To miejsce dla ludzi, a nie dla zwierząt."
Babcia chrupała w najlepsze, nie widząc krzyżowego ognia spojrzeń. Sama Ziuta z poziomu parapetu wgapiała się to w miskę, to w miarowo poruszającą się rękę babci. Oczy kota powiększały się coraz bardziej. Szczęśliwie chrupki szybko się skończyły i babcia potruchtała do pokoju, gdzie cierpliwie czekał na nią gadający telewizor.
- Dlaczego jej nie powstrzymałeś? - złowrogo wyszeptała mama.
- Nie chciałem jej odbierać przyjemności - odparł ojciec ze spokojem.
- Może dosypać? - wtrąciłem nieśmiało.
Ziuta hipnotyzowała wzrokiem swoją pustą miskę.
tamta strona okna
otaczam ścianami gniazdo
tu stopy znajdują oparcie
ja ptak
kołyszę błękit
po jednej stronie okna
po drugiej stronie okna
nocą
przez drewniane powieki
przesiąkają sny
w dzień
otwarte okno
zamyka tamtą przestrzeń
tu i tam
ja ptak ja człowiek
osobni jak niebo i ziemia
tu stopy znajdują oparcie
ja ptak
kołyszę błękit
po jednej stronie okna
po drugiej stronie okna
nocą
przez drewniane powieki
przesiąkają sny
w dzień
otwarte okno
zamyka tamtą przestrzeń
tu i tam
ja ptak ja człowiek
osobni jak niebo i ziemia
poniedziałek, 13 sierpnia 2012
wokół ja
jest tak
blisko ciemność
wola zaistnienia
donikąd mnie nie zabiera
jakbym już była
a może
jednak
się urodzę
jeśli mam wybór
blisko ciemność
wola zaistnienia
donikąd mnie nie zabiera
jakbym już była
a może
jednak
się urodzę
jeśli mam wybór
piątek, 13 lipca 2012
przez okno w podróży
jest słońce
widać je albo nie
a ptaki
siedzą na drutach
albo lecą
dokąd tego nie wiem
a pociąg jedzie
z lewej jezioro
porusza nim wiatr
zamykam oczy
gładzę taflę wody
zmarszczki miękną
pod dłonią
widać je albo nie
a ptaki
siedzą na drutach
albo lecą
dokąd tego nie wiem
a pociąg jedzie
z lewej jezioro
porusza nim wiatr
zamykam oczy
gładzę taflę wody
zmarszczki miękną
pod dłonią
poniedziałek, 9 lipca 2012
noc
mężczyzna dmucha dym
w czubek mojej głowy
boję się
zasypiam a potem
kończy się sen
i okazuje się że umarłam
nikt nie płacze
bo tylko ja wiem
o śmierci
ale nie mam już
łez
w czubek mojej głowy
boję się
zasypiam a potem
kończy się sen
i okazuje się że umarłam
nikt nie płacze
bo tylko ja wiem
o śmierci
ale nie mam już
łez
wtorek, 3 lipca 2012
środa, 20 czerwca 2012
[w noc wianków]
w noc wianków
zaplatam
proste słowa
zostawmy już sen
chcę z tobą zamieszkać
w ciele
woda
niech płynie
do morza
zaplatam
proste słowa
zostawmy już sen
chcę z tobą zamieszkać
w ciele
woda
niech płynie
do morza
sobota, 26 maja 2012
bogini spotkała boga
bogini spotkała boga na swojej drodze. To właściwie nie była droga, tylko ruch
dłoni. Na początku nie dotknęli się ciałami, wtedy jeszcze nie mieli ciał.
Każde z nich mówiło innym językiem i chwilę wsłuchiwali się w brzmienia, zanim
dźwięki nabrały znaczeń. Potem znaczenia rozpuściły się w oddechu. Wdech spływał
do ziemi, wydech podnosił niebo do góry. Oddychały drzewa, ludzie, kamienie, kwiaty i
wszystkie istoty. Dopiero oddech nadawał im imiona. Imię z oddechu. Słowo „wiatr”.
Słowo „ciepło”. Słowo „jestem”. Świat stawał się. Kiedy oddech bogini spotykał
się z oddechem boga, pojawiało się światło. Wyrastały z niego wszystkie słowa,
widzialne i niewidzialne. Było też słowo „śmierć” i ono nie było ostatnie.
poniedziałek, 21 maja 2012
dzień w nowiu
patrzę tak
że twoimi oczami
widzę siebie
sięgam
dotykam
mojej skóry
twoim istnieniem
powietrze
kreśli granice
blisko
dzień trwa
idę ponad wodą
z tego mostu
kochankowie
rzucają klucze
rzucają klucze
miejska gra
nazywa się
zamknięcie
nazywa się
zamknięcie
w otwartej dłoni
twoja dłoń
nów księżyca
słowa wymykają się
ciszy
ja tu
w przebudzonym ciele
mieszkam
poniedziałek, 14 maja 2012
fotografia
wpatruję się w
śmierć
ludzkiej istoty
sprzed narodzin
maleńka krew
ciało i
wszystko
oprócz
oddechu
nie obejmuję
serca
zastygam
bez słów
przebudzenia
śmierć
ludzkiej istoty
sprzed narodzin
maleńka krew
ciało i
wszystko
oprócz
oddechu
nie obejmuję
serca
zastygam
bez słów
przebudzenia
środa, 2 maja 2012
[skrajem czarnej nocy]
skrajem czarnej nocy
idzie wiatr
śni się mgliście
zawiany smutkiem przechodzień
przysiadł w kamieniu
zwierzęta sprzed wielu wieków
ocierają się o niego
(zapomniały swą podróż
w czasie)
sierść iskrzy
zapowiada burzę
nad miastem unosi się pył
słońce po tamtej stronie globu
za miedzą
gdzie stoi dobre drzewo
z korą gładką
od dłoni pielgrzymów
w drodze na wschód
połykam pierwsze
krople z nieba
idzie wiatr
śni się mgliście
zawiany smutkiem przechodzień
przysiadł w kamieniu
zwierzęta sprzed wielu wieków
ocierają się o niego
(zapomniały swą podróż
w czasie)
sierść iskrzy
zapowiada burzę
nad miastem unosi się pył
słońce po tamtej stronie globu
za miedzą
gdzie stoi dobre drzewo
z korą gładką
od dłoni pielgrzymów
w drodze na wschód
połykam pierwsze
krople z nieba
wtorek, 1 maja 2012
płynie
przyszłaś
dotknęłaś mojej twarzy
której wcześniej
tam nie było
czas
kiedy spotykam
w jednej chwili
wszystko
później krok
kolejny wdech
jeszcze jeden świat
prędki jak
nurt strumienia
iskry pod opuszkami
dotknęłaś mojej twarzy
której wcześniej
tam nie było
czas
kiedy spotykam
w jednej chwili
wszystko
później krok
kolejny wdech
jeszcze jeden świat
prędki jak
nurt strumienia
iskry pod opuszkami
niedziela, 1 kwietnia 2012
spotkanie
ludzką skórę znaczą
barwne tatuaże
plamy wątrobowe sercowe
papilarne rzeki pęknięcia kry
cienie płastug na mieliznach
siatki zarzucane przez łowcę zmysłów
pamięć dawnych krajobrazów
ślady prawd ogólnoludzkich
nadających sens gestom
przychodzę do ciebie
w skórze wilczycy warczę prosto w oczy
bez strachu że mogłaby nas zniszczyć
goła prawda
barwne tatuaże
plamy wątrobowe sercowe
papilarne rzeki pęknięcia kry
cienie płastug na mieliznach
siatki zarzucane przez łowcę zmysłów
pamięć dawnych krajobrazów
ślady prawd ogólnoludzkich
nadających sens gestom
przychodzę do ciebie
w skórze wilczycy warczę prosto w oczy
bez strachu że mogłaby nas zniszczyć
goła prawda
środa, 28 marca 2012
lekko jestem
śmierć wzrusza dotyka
lekko i czule
wiosna z tą swoją pieśnią dźwięczy
bez kształtu powietrze
i cała reszta
tak rozkosznie niepotrzebna
biedronka wylądowała na kolanie
pąki strzelają zielone
kocham umieram wszystko naraz
syn mówi pobawmy się będziesz
moją kryjówką bo tu wulkan uważaj
żeby nas lawa nie zalała
jeszcze jestem
lekko i czule
wiosna z tą swoją pieśnią dźwięczy
bez kształtu powietrze
i cała reszta
tak rozkosznie niepotrzebna
biedronka wylądowała na kolanie
pąki strzelają zielone
kocham umieram wszystko naraz
syn mówi pobawmy się będziesz
moją kryjówką bo tu wulkan uważaj
żeby nas lawa nie zalała
jeszcze jestem
piątek, 16 marca 2012
wydaję się sobie
wydaję się sobie dziś bardziej śmiertelna
ciało jak lustro
plecami do ściany
a tu światło zmieszane z powietrzem
smuży porusza
miękki rytm dłoni pomiędzy snami
kreślę chiński znak płynnym wygięciem nadgarstka
wygląda jak dym
puls materii
wiem zamiast rozumieć
skóra ta wierzchnia warstwa wcielonego bólu
drżenie i ani jednej łzy
tatuaż na chwilę
opuszkami albo obecnością rąk
ciało jak lustro
plecami do ściany
a tu światło zmieszane z powietrzem
smuży porusza
miękki rytm dłoni pomiędzy snami
kreślę chiński znak płynnym wygięciem nadgarstka
wygląda jak dym
puls materii
wiem zamiast rozumieć
skóra ta wierzchnia warstwa wcielonego bólu
drżenie i ani jednej łzy
tatuaż na chwilę
opuszkami albo obecnością rąk
czwartek, 15 marca 2012
[...]
miłość mieszka
w jednym spojrzeniu
chwila przeszła i istniejąca
spokój
jest czas nieprzyszpilony
tam
całkiem swobodnie
w jednym spojrzeniu
chwila przeszła i istniejąca
spokój
jest czas nieprzyszpilony
tam
całkiem swobodnie
wtorek, 28 lutego 2012
jak przebudzenie
mam dwie dłonie
mogę trzymać się za rękę
lewa jest czuła
miękko głaszcze
prawą to wzrusza
ale nie oddaje dotyku
ta prawa kiedyś
umarła niestety
to się czuje
mogę trzymać się za rękę
lewa jest czuła
miękko głaszcze
prawą to wzrusza
ale nie oddaje dotyku
ta prawa kiedyś
umarła niestety
to się czuje
niedziela, 26 lutego 2012
pierwszy raz
Polubiłam oddech. Wdech jak łyk
powietrza, zimny i świeży. Pić do dna tym wdechem.
Oddycham i idę, idę i oddycham.
Kroki.
To jest tak, jakby widzieć
Siebie, Ciebie i To, i To jeszcze. Jakby widzieć to wszystko po raz pierwszy.
Za każdym razem pierwszy. Tak jakbym przed chwilą się urodziła i nie miała
historii, tej torby pełnej opowieści o uczuciach, o słowach, o minionych zakrętach
złych i dobrych. Więc być zamiast nieść siebie i wszystko inne. Zdziwić się, że
wdech. Zdziwić, że piszę, że moje włosy jeszcze nie wszystkie są siwe. Że Ty
milczysz. Że szumią samochody za oknem. Że Dziecko. Że kawa pachnie kawą. Że
noc taka zmęczona.
Słucham piosenki. Jednak nie
płaczę. We śnie ścieżka nad przepaścią. Tu szare niebo za zasłoną.
I radość, co wyrasta ze
zdziwienia, z zachwytu. Że oddycham.
środa, 22 lutego 2012
nów
nów księżyca to
jest mała śmierć
taka że jutro
wszystko będzie dobrze
można nawet
z nieistnienia wyjść
wiem
widziałam wiele razy
i nie potrzeba
do tego
słów pocieszenia
jest mała śmierć
taka że jutro
wszystko będzie dobrze
można nawet
z nieistnienia wyjść
wiem
widziałam wiele razy
i nie potrzeba
do tego
słów pocieszenia
niedziela, 12 lutego 2012
liściem
Jestem liściem. Czekam na efekt motyla, aż zechce mu się poruszyć skrzydłami tam na drugiej półkuli. Wtedy korzenie mojego drzewa odfruną. Tymczasem dotyka mnie wiatr utkany z myśli marynarzy, co piją do dna każdej nocy w innym porcie. Niewiele wiem o świecie, tyle co wyczytam z chmur, z ptasich odlotów i pleców ludzi, którzy przychodzą oprzeć się o pień. Trzyma mnie gałązka, ta która mnie kołysze.
wtorek, 7 lutego 2012
[i tak]
I tak stałeś się cieniem śnienia, choć to bez znaczenia dla Ciebie, który jesteś, bo przecież tak naprawdę (na tyle, na ile w ogóle jest prawda), jesteś mną.
I ja rozmawiam sama z sobą, i czekam, aż zdiagnozuje mnie specjalista od rozmów w ciemności.
Może przyjdzie i powie, że jest mnie za dużo tutaj. I że ktoś powinien wyjść. I nie wiem, kto będzie wtedy tym kimś, kto wyjdzie.
I ja rozmawiam sama z sobą, i czekam, aż zdiagnozuje mnie specjalista od rozmów w ciemności.
Może przyjdzie i powie, że jest mnie za dużo tutaj. I że ktoś powinien wyjść. I nie wiem, kto będzie wtedy tym kimś, kto wyjdzie.
stąd do lata daleko
księżycowe srebrobranie
traw gniecenie
gwiazd sypanie
na twe czoło na me ręce
spada nieba coraz więcej
włosy w dłonie się wplatają
sierpień a noc pachnie majem
pełnia pełna nieboskłonu
drzewa pień
to ściana domu
w ustach zieleń
wiatru świsty
wdech i wydech porywisty
ziemia ciężka od upału
brama w tobie
a w niej ciało
oddychamy dotykamy
lasu ciemność
przekraczamy
traw gniecenie
gwiazd sypanie
na twe czoło na me ręce
spada nieba coraz więcej
włosy w dłonie się wplatają
sierpień a noc pachnie majem
pełnia pełna nieboskłonu
drzewa pień
to ściana domu
w ustach zieleń
wiatru świsty
wdech i wydech porywisty
ziemia ciężka od upału
brama w tobie
a w niej ciało
oddychamy dotykamy
lasu ciemność
przekraczamy
poniedziałek, 6 lutego 2012
niewyraźnie
zagaśnięcie
wciemnowzięcie
wkurzpadnięcie
utracenie
samotnienie
odrętwienie
zaniebycie
bladożycie
pustkobiele
śmierciwiele
wdalleżenie
oszarzenie
wiecznośnienie
wstudnięcienie
wciemnowzięcie
wkurzpadnięcie
utracenie
samotnienie
odrętwienie
zaniebycie
bladożycie
pustkobiele
śmierciwiele
wdalleżenie
oszarzenie
wiecznośnienie
wstudnięcienie
niedziela, 5 lutego 2012
dziś w nocy
na samych tylko plecach
masz ze sto czakramów
znalazły je dziś w nocy moje
usta palce oddech
nie widziałeś spałeś
twarzą do ściany
zajrzałam na chwilę
kiedy wychodziłam
spotkałam słońce
to samo co u mnie
masz ze sto czakramów
znalazły je dziś w nocy moje
usta palce oddech
nie widziałeś spałeś
twarzą do ściany
zajrzałam na chwilę
kiedy wychodziłam
spotkałam słońce
to samo co u mnie
wtorek, 31 stycznia 2012
jak sen
Jaskinia w bieli. Bez ścian, bez skał, jak z mgły. Nic w niej, tylko ta biel. I ona, Laura, siedzi. Nie ma tu żadnych cieni, bo nie ma tu żadnych świateł; ani wejścia, ani wyjścia, ani nikogo, kto widzi. Jest Laura, od zawsze do teraz. Śni swoje życie. Ona dziewczynka. Ona kobieta. Siedzi.
Nic się nie porusza. Nie czuć upływu czasu. Bo nie płynie. Nie rozwiewa.
Dopiero ten dźwięk, jak szelest skrzydeł. Łopocą u szczytów płuc. Tam jest ciepły ciężar. Tam leżą czyjeś dłonie, ciężkie jak los. Nieruchome. To są dłonie mężczyzny, który nie był ojcem. Ale też był nim. Gdyby zabrać oparcie dla dłoni, on by upadł. Ten ciężar to cena za jego życie. To zbyt wiele.
Życie za życie, dawno, daleko stąd. Ale nie za górami i za lasami. Naprawdę.
Tamten świat umarł. Umarł mężczyzna. A ona wciąż siedzi i ratuje życie. Bo tak zapamiętała. Szczytami płuc, na wdechu, w bieli.
Zamiast żyć, śni. Śni, że ratuje. I przybywają z dalekich stron jeźdźcy na kruczoczarnych rumakach, a ona ratuje jeszcze jedno życie. Śniąc śnieżną biel. I będą przyjeżdżać, dopóki się nie obudzi.
Dopóki nie rozpali ognia gniewu i nie odrzuci dłoni ciężkich, ukochanych.
Dopóki nie odnajdzie mężczyzny, którym jest ona sama. Tak silnego, że może stać na własnych nogach. Mocnego jak skała. Jasnego jak wiatr. Pełnego jak Słońce.
Nic się nie porusza. Nie czuć upływu czasu. Bo nie płynie. Nie rozwiewa.
Dopiero ten dźwięk, jak szelest skrzydeł. Łopocą u szczytów płuc. Tam jest ciepły ciężar. Tam leżą czyjeś dłonie, ciężkie jak los. Nieruchome. To są dłonie mężczyzny, który nie był ojcem. Ale też był nim. Gdyby zabrać oparcie dla dłoni, on by upadł. Ten ciężar to cena za jego życie. To zbyt wiele.
Życie za życie, dawno, daleko stąd. Ale nie za górami i za lasami. Naprawdę.
Tamten świat umarł. Umarł mężczyzna. A ona wciąż siedzi i ratuje życie. Bo tak zapamiętała. Szczytami płuc, na wdechu, w bieli.
Zamiast żyć, śni. Śni, że ratuje. I przybywają z dalekich stron jeźdźcy na kruczoczarnych rumakach, a ona ratuje jeszcze jedno życie. Śniąc śnieżną biel. I będą przyjeżdżać, dopóki się nie obudzi.
Dopóki nie rozpali ognia gniewu i nie odrzuci dłoni ciężkich, ukochanych.
Dopóki nie odnajdzie mężczyzny, którym jest ona sama. Tak silnego, że może stać na własnych nogach. Mocnego jak skała. Jasnego jak wiatr. Pełnego jak Słońce.
niedziela, 29 stycznia 2012
księżyc
płynę przez czerń
łódką po niebie
niewidoma
słucham nie mam
pojęcia
może to nie łódź
może srebrny harpun
ktoś wbił w brzuch
zapomniał
zaokrągli się dopełni
przejdzie zatraci
promień spadnie
odpadnie nić
od ciała
łódką po niebie
niewidoma
słucham nie mam
pojęcia
może to nie łódź
może srebrny harpun
ktoś wbił w brzuch
zapomniał
zaokrągli się dopełni
przejdzie zatraci
promień spadnie
odpadnie nić
od ciała
piątek, 27 stycznia 2012
pęknięcie
głębiej w piękno
wzdłuż starej rysy
pękł kamień
zakładam filtry
słowo po słowie
rzecz nie jest w prawdzie
szaro na wysokości
palce maczam w farbie
karmię nią niebo
piszę żeby żyć
tak
wzdłuż starej rysy
pękł kamień
zakładam filtry
słowo po słowie
rzecz nie jest w prawdzie
szaro na wysokości
palce maczam w farbie
karmię nią niebo
piszę żeby żyć
tak
[...]
prawa dłoń od lewej daleko
daleko do dotyku
nieruchoma biel jamy w ciele
drętwa mała przepaść
schody w dół
nieobecność
na cztery ręce
daleko do dotyku
nieruchoma biel jamy w ciele
drętwa mała przepaść
schody w dół
nieobecność
na cztery ręce
sobota, 14 stycznia 2012
przeczuć puls
trzeba najpierw wstać
(stoję)
przede mną ocean
horyzont na linii piersi
i już nic
tylko fala oddechu
końce palców
porusza wiatr
(albo ja)
ten rytm
mnie oddycha
dłonie uczynią
uchwycą powietrze
(może też
dotyk)
(stoję)
przede mną ocean
horyzont na linii piersi
i już nic
tylko fala oddechu
końce palców
porusza wiatr
(albo ja)
ten rytm
mnie oddycha
dłonie uczynią
uchwycą powietrze
(może też
dotyk)
poniedziałek, 9 stycznia 2012
tańczyć ze snem
nie chcę od ciebie nic
za to że mi się śnisz
możesz tu sobie być
wino różane pić
nie wymyśliłam cię
nie mieszam nocy z dniem
śnię kiedy snu jest czas
żeby nie złapał nas
deszcz słów co zwiewnie tak
rysuje znaczeń brak
i zaskakuje mnie
i w ciszy budzę się
w niczyim śnie
w pradawnym śnie
pod drzewem łez
bezmiaru kres
zaciskam dłoń
kamienia ton
brzmi dźwięcznie tak
spowija mgła
mój jasny sen
i nie śni się
już nic
za to że mi się śnisz
możesz tu sobie być
wino różane pić
nie wymyśliłam cię
nie mieszam nocy z dniem
śnię kiedy snu jest czas
żeby nie złapał nas
deszcz słów co zwiewnie tak
rysuje znaczeń brak
i zaskakuje mnie
i w ciszy budzę się
w niczyim śnie
w pradawnym śnie
pod drzewem łez
bezmiaru kres
zaciskam dłoń
kamienia ton
brzmi dźwięcznie tak
spowija mgła
mój jasny sen
i nie śni się
już nic
nasza rozmowa
dorosły mały chłopiec
tak wielki że potrafił zbudować
cały świat
połknął wszystkie
swoje uczucia
i siedzi teraz
taki połknięty
opowiada
słyszę ciche łopotanie ptaka
w klatce mojej piersi
tak wielki że potrafił zbudować
cały świat
połknął wszystkie
swoje uczucia
i siedzi teraz
taki połknięty
opowiada
słyszę ciche łopotanie ptaka
w klatce mojej piersi
środa, 4 stycznia 2012
deszcz
deszcz pada ja padam
krople w długiej podróży
z wysoka rozbijają
krawędź balkonu
i w dół
giną
byłam chmurą kroplą
lotem rozpryskiem
błotnistą kałużą
na skórze ziemi
przemienieniem
leżeniem
bez sił
słońce osusza
jutro
krople w długiej podróży
z wysoka rozbijają
krawędź balkonu
i w dół
giną
byłam chmurą kroplą
lotem rozpryskiem
błotnistą kałużą
na skórze ziemi
przemienieniem
leżeniem
bez sił
słońce osusza
jutro
jeszcze
przyjdę do ciebie jeszcze
siedemdziesiąt siedem tysięcy razy
tak jak słońce
(chociaż jestem od niego bardziej śmiertelna
i dopiero uczę się jak przemieniać deszcz w tęczę)
nie będziesz miał ze mnie
większego pożytku
niż ma świat
ja tylko będę
siedemdziesiąt siedem tysięcy razy
tak jak słońce
(chociaż jestem od niego bardziej śmiertelna
i dopiero uczę się jak przemieniać deszcz w tęczę)
nie będziesz miał ze mnie
większego pożytku
niż ma świat
ja tylko będę
jasność
mówisz
że gęsty las
słyszę i idę
dalej nie mogę
nie iść serce
nie pozwala
ostrożnie
słońce rozświetla
krawędź łąki
wydobywa z ciemności
ścianę drzew
kiedy już odejdzie ten czas
ten który trwa
usłyszysz wycie wilka
że gęsty las
słyszę i idę
dalej nie mogę
nie iść serce
nie pozwala
ostrożnie
słońce rozświetla
krawędź łąki
wydobywa z ciemności
ścianę drzew
kiedy już odejdzie ten czas
ten który trwa
usłyszysz wycie wilka
będę
błękitne rozlewisko pod skórą
zastygnie w którymś śnie
nieobudzona
zobaczę jasno bezmiar
(kiedy już połknę
cały strach)
będę tym czymś zapomnianym
jak sam śpiew
bez tego który śpiewa
zastygnie w którymś śnie
nieobudzona
zobaczę jasno bezmiar
(kiedy już połknę
cały strach)
będę tym czymś zapomnianym
jak sam śpiew
bez tego który śpiewa
listopad
lubię tę chwilę, kiedy zawieje wiatr, a liście zrywają się do lotu. wychodzą ze znieruchomienia, z długiego trwania w czymś dobrze znanym, w byciu jednym z całym drzewem, aż po korzenie. teraz będą już same sobie szybować, spadać, gnić, usychać, znikać...
[...]
przyszedł wczoraj mężczyzna
chciał żeby go nakarmić
poszłam do lasu
poprosić o życie
zwierzęta wpełzały pod liście
siedziałam na jasnej polanie
z nabitą bronią
spłoszonym sercem
i pustymi rękami
ziemia jak bęben
głucho w moim brzuchu
pulsowała krew
chciał żeby go nakarmić
poszłam do lasu
poprosić o życie
zwierzęta wpełzały pod liście
siedziałam na jasnej polanie
z nabitą bronią
spłoszonym sercem
i pustymi rękami
ziemia jak bęben
głucho w moim brzuchu
pulsowała krew
niepoczytalne
gdzieś pośrodku
między najjaśniejszym i najciemniejszym snem
jest bezdomne miasto pod gołym niebem
trawa ogrzana słońcem
na tę jedną chwilę zakorzeniona w jesieni
mieszam drewnianą łyżką
konfiturę z jabłek
potem mały krok z dnia do nocy
tam pod srebrnym okapem
ubrana w liście
mieszkam
między najjaśniejszym i najciemniejszym snem
jest bezdomne miasto pod gołym niebem
trawa ogrzana słońcem
na tę jedną chwilę zakorzeniona w jesieni
mieszam drewnianą łyżką
konfiturę z jabłek
potem mały krok z dnia do nocy
tam pod srebrnym okapem
ubrana w liście
mieszkam
nie sen nie wiersz
stanęłam w ogniu
zaprosiłam noc
przytuliłam kobietę
utonęłam w oczach mężczyzny
zaśpiewałam na dwie ręce
drzewo o grubym pniu
wyrośnie na zgliszczach
to będzie dom
jeszcze ten jeden krok
w szafie wisi czerwona suknia
moje ciało pójdzie razem ze mną
[...]
kiedy już spakowałam wszystkie sny
zrobiło się nagle lekko
i mogłam wreszcie zobaczyć że oddychasz
uśmiechnęłam się przez ramię
moje stopy obmyło morze
widzialne niewidzialne
dla Remka Szumana
im bardziej nie widzę cię jak śpiewasz
tym więcej oddechu w muzyce
przestrzeń obrasta w dźwięki
milczę przytomnie
w tym fotelu
nieruchomo
pod powiekami
grasz pejzaż
a gdybyś wyrzeźbił moją twarz
może wiedziałabym jak wyglądam
im bardziej nie widzę cię jak śpiewasz
tym więcej oddechu w muzyce
przestrzeń obrasta w dźwięki
milczę przytomnie
w tym fotelu
nieruchomo
pod powiekami
grasz pejzaż
a gdybyś wyrzeźbił moją twarz
może wiedziałabym jak wyglądam
[...]
dobre jest miejsce
tam gdzie jesteś
dobry jest most z powietrza i słów
po którym wędrują ptaki
dobry deszcz
obmywa mnie ze snów
tam gdzie jesteś
dobry jest most z powietrza i słów
po którym wędrują ptaki
dobry deszcz
obmywa mnie ze snów
czuję się jak śnieg
Miękka, ogłuszona, nieforemna.
Płatki padają w górę i w dół, mieszają się z myślami. Pozwalam im lecieć lekko i znikać. Dużo i szybko, tak że nie ogarniam, potem powoli, odprowadzam je oddechem. Śledzę.
Czas. Po chwili żaden nie jest taki sam. Biegną dokądś, daleko. Znikają bezpowrotnie, nie zatrzymuję, zgadzam się. Przestrzeń otwiera się coraz bardziej.
Mrugnięcie. Zamyka świat i otwiera nowy.
Śnieg. Zimno. Biało.
Lawina. Cisza.
Potem już nie pada, leży. Wsiąka w ziemię, coraz cieplejszą.
Odchodzi, na zawsze, dokądś.
Płatki padają w górę i w dół, mieszają się z myślami. Pozwalam im lecieć lekko i znikać. Dużo i szybko, tak że nie ogarniam, potem powoli, odprowadzam je oddechem. Śledzę.
Czas. Po chwili żaden nie jest taki sam. Biegną dokądś, daleko. Znikają bezpowrotnie, nie zatrzymuję, zgadzam się. Przestrzeń otwiera się coraz bardziej.
Mrugnięcie. Zamyka świat i otwiera nowy.
Śnieg. Zimno. Biało.
Lawina. Cisza.
Potem już nie pada, leży. Wsiąka w ziemię, coraz cieplejszą.
Odchodzi, na zawsze, dokądś.
krajobraz z kawą
to nie ja
to moja dłoń dotyka kota
zamiast ciebie
pręży się mruczy prowokująco
jesteś niedaleko
moja dłoń zatrzymuje się w pół zdania
futro iskrzy
dźwięki rozrzedzają powietrze
moja dłoń nie słucha słów
miękko bezwiednie
sięga po kubek z kawą
kot we własnym rytmie
budzi się i zasypia
to moja dłoń dotyka kota
zamiast ciebie
pręży się mruczy prowokująco
jesteś niedaleko
moja dłoń zatrzymuje się w pół zdania
futro iskrzy
dźwięki rozrzedzają powietrze
moja dłoń nie słucha słów
miękko bezwiednie
sięga po kubek z kawą
kot we własnym rytmie
budzi się i zasypia
cień
mój cień porusza się krokiem młodej dziewczyny
utkany z tkanek wiatru co nie czują czasu
wyprzedza mnie o świetlne chwile
nocą nieruchomieje
leży pod liśćmi
niby taki nieważki
ale to pozór
bo dopiero wtedy
przemienia się w ciało
nosi ciężar bycia
poza tym całym
jasnym istnieniem
utkany z tkanek wiatru co nie czują czasu
wyprzedza mnie o świetlne chwile
nocą nieruchomieje
leży pod liśćmi
niby taki nieważki
ale to pozór
bo dopiero wtedy
przemienia się w ciało
nosi ciężar bycia
poza tym całym
jasnym istnieniem
śnienia
ośmieliłam śnić ciebie blisko
pierwszy brzask
nadaje kształt
obejmuję szklaną kulę
oddechem wróżę z ciebie
jesteś przezroczysty
bez tkanek skóry i powiek
na nici słów
rozpiętej pomiędzy
balansuję
marzną mi dłonie
pierwszy brzask
nadaje kształt
obejmuję szklaną kulę
oddechem wróżę z ciebie
jesteś przezroczysty
bez tkanek skóry i powiek
na nici słów
rozpiętej pomiędzy
balansuję
marzną mi dłonie
[przychodzę]
przychodzę do ciebie
tak jak się przychodzi
do drzewa
pytam czy wolno
mi dotknąć
nasłuchuję
szeptu liści
sięgam
miękką dłonią
po twoje szorstkie
ciało
kora drapie policzek
oddycham
tak jak się przychodzi
do drzewa
pytam czy wolno
mi dotknąć
nasłuchuję
szeptu liści
sięgam
miękką dłonią
po twoje szorstkie
ciało
kora drapie policzek
oddycham
brzeg
Zamieszkuję bezdomną plażę na zachodnim krańcu wyspy.
To morze jest prawdziwe. Wlewa się do ust w rytm oddechu. Leżę. Ściskam w dłoni szorstki kamień. Woda w wędrówce za księżycem przychodzi i odchodzi.
Teraz oddala się, a słońce rozkłada moje ramiona na słonym piasku. Słyszę, jak wiatr przesypuje ziarna. Pochłania znaki na ziemi - podwójną spiralę, taneczne ślady stóp, lewej i prawej. Już odeszły. Codzienna piaskowa wietrzna tabula rasa.
Budzi mnie noc. Siedzę oparta o przechyloną sosnę. Patrzę w linię, która oddziela wodę od nieba. Na tafli hipnotyczne błyski. Wyłania się migotliwy kształt. To bliski nieznajomy przełamuje fale. Z oddali nawołują go śpiewne głosy syren. Szary obłok wpływa na księżyc. Gaśnie. Cichnie. Przyjdzie świt.
Wszystko się zmienia i nic. Woda ze źródła miesza się z solą. Obroty sfer i rytm serca. Luna nabrzmiewa, dopełnia.
Dalej traci jasność, aż do dna, tego cienkiego przejścia, cieńszego niż nić, niż wszystko.
Zanurzam się coraz głębiej.
To morze jest prawdziwe. Wlewa się do ust w rytm oddechu. Leżę. Ściskam w dłoni szorstki kamień. Woda w wędrówce za księżycem przychodzi i odchodzi.
Teraz oddala się, a słońce rozkłada moje ramiona na słonym piasku. Słyszę, jak wiatr przesypuje ziarna. Pochłania znaki na ziemi - podwójną spiralę, taneczne ślady stóp, lewej i prawej. Już odeszły. Codzienna piaskowa wietrzna tabula rasa.
Budzi mnie noc. Siedzę oparta o przechyloną sosnę. Patrzę w linię, która oddziela wodę od nieba. Na tafli hipnotyczne błyski. Wyłania się migotliwy kształt. To bliski nieznajomy przełamuje fale. Z oddali nawołują go śpiewne głosy syren. Szary obłok wpływa na księżyc. Gaśnie. Cichnie. Przyjdzie świt.
Wszystko się zmienia i nic. Woda ze źródła miesza się z solą. Obroty sfer i rytm serca. Luna nabrzmiewa, dopełnia.
Dalej traci jasność, aż do dna, tego cienkiego przejścia, cieńszego niż nić, niż wszystko.
Zanurzam się coraz głębiej.
słowo
słowo zakreśla krąg
odcina znaczenie od reszty świata
ciemność poza granicą przyzwolenia
a tu rodzi się milczenie
bańki pękają
przezroczyste powietrze
snami nasycam oddech
i mówię
słowo jak wyciągnięta dłoń
odcina znaczenie od reszty świata
ciemność poza granicą przyzwolenia
a tu rodzi się milczenie
bańki pękają
przezroczyste powietrze
snami nasycam oddech
i mówię
słowo jak wyciągnięta dłoń
czekanie
leżę wsłuchana w odgłosy nocy i słów
muzyka z zaświatów moich
nie moich
prowadzi mnie w miejsce gdzie
zrobię krok znany
nieznany
jak dziecko co siedzi i zaraz wstanie
pierwszy raz
choć jeszcze o tym nie wie
ktoś wie
ten ktoś
głęboko pod korą
podnosi soki drzewa
z ziemi pod samo niebo
muzyka z zaświatów moich
nie moich
prowadzi mnie w miejsce gdzie
zrobię krok znany
nieznany
jak dziecko co siedzi i zaraz wstanie
pierwszy raz
choć jeszcze o tym nie wie
ktoś wie
ten ktoś
głęboko pod korą
podnosi soki drzewa
z ziemi pod samo niebo
symetria
noszę w sobie tajemnicę
której nie znam
gdybym pozwoliła ci
podejść zbyt blisko
blask twojego światła
mógłby mnie
otworzyć bezpowrotnie
nosisz w sobie tajemnicę
której nie znasz
skrywasz ją
przed mrokiem
moich oczu
przed wodą
w którą się przemieniam
kiedy wpływam ci
pod powieki
której nie znam
gdybym pozwoliła ci
podejść zbyt blisko
blask twojego światła
mógłby mnie
otworzyć bezpowrotnie
nosisz w sobie tajemnicę
której nie znasz
skrywasz ją
przed mrokiem
moich oczu
przed wodą
w którą się przemieniam
kiedy wpływam ci
pod powieki
na placu zabaw
na placu zabaw
trzy pokolenia
w jednej linii
dziecko na huśtawce
uczy się latać
babcia na ławce pyta
który cmentarz będzie dobry
kobieta pomiędzy
ławką i huśtawką
dotyka stopami ziemi
trzy pokolenia
w jednej linii
dziecko na huśtawce
uczy się latać
babcia na ławce pyta
który cmentarz będzie dobry
kobieta pomiędzy
ławką i huśtawką
dotyka stopami ziemi
poniedziałek, 2 stycznia 2012
strażnik sensu
Czas
wykapuje z łyżeczki, zatrzymuje się w zagłębieniu dłoni. Palce gonią lepkość,
powstrzymując powrót. W świecie równoległym nie ma żadnej tajemnicy. Równe
szufladki wysuwają się tylko w jedną stronę, tę właściwą. Strażnik milczy,
wolałby zamknąć oczy i powędrować w labirynt snów – bez wyjścia, bez ścieżki,
bez ścian nawet, na których dałoby się postawić znaki. Ten świat bez kierunku,
gdzie góra nie różni się od dołu, lewo od prawa. Tył i przód nie istnieją.
Figurują w słownikach jako białe karty dziejów.
Nowa
wieża babel z dziurami w pamięci. Puste miejsca po słowach ozdabiane bladymi
kwiatami. Przy niektórych nie napisano nawet daty śmierci. Odkrył to niedawno.
Każdej nocy znika jedno słowo. Być może jedno się pojawia, albo nawet więcej,
ale nie ma to większego znaczenia. Nie przestaje przecież rozpaczać matka, że
umarło jej dziecko, nawet kiedy świętuje narodziny kolejnego.
Ten
brak słowa jest bólem nieuleczalnym i nie wiadomo, kiedy to wszystko się
zaczęło i czy w ogóle miało początek. Słowo znika absolutnie. Jeśli nie dzieje
się to samoistnie, jeśli ktoś za tym stoi, to jest to zabójstwo doskonałe. Nie
pozostaje najmniejszy ślad. We wszystkich księgach, wszystkich zapiskach,
gdziekolwiek stoją litery, tamtego słowa już nie ma. Pustka, próżnia, nic.
Właśnie. Nic to najlepsze określenie. Nic, żadnej przeszłości,
wspomnienia, nieba, piekła, drugiego żywota. Słowa nie reinkarnują.
Postanowiłem
zostać Strażnikiem. Zaludniamy pustynię, żyjemy niczym zakonnicy, poświęcając
całe swe istnienie ich ochronie. Wybraliśmy to miejsce, bo tu pod dostatkiem
mamy budulca potrzebnego by skonstruować pamięć, a jednocześnie ten pusty
bezmiar piasku ułatwia koncentrację, nie ma niczego, co by rozpraszało,
odciągało uwagę od spraw najważniejszych. Już wybrałem. Jedno z tych, które
ocaleją. Zbudowałem wielkie litery z piasku, siedzę jak budda i wpatruję się w
wypukłości usypane przed moimi oczyma, i nie śmiem odwrócić wzroku. Często
poprawiam moje dzieło, porządkuję niesforne ziarenka, opadające niedbale w
dążeniu do chaosu. Panuję nad nimi. Ja tu trzymam władzę. Kiedy mam straż, nie
śpię i nic właściwie nie robię poza troską o czytelność linii piaskowych znaków
i pamięcią znaczenia, jedynego w swoim rodzaju. Jest nas czterdziestu trzech.
Zmieniamy się z przerwami na sen, jedzenie, odpoczynek.
Kiedy
zamykam oczy, wciąż widzę swoje słowo, śnię bukiet znaczeń. Śpię, potem budzę
się, idę zastąpić zmiennika, oddaję hołd temu, który dał słowu nowy dzień.
Wierzę w jego nieśmiertelność. Że po mnie przyjdą inni, którzy będą strzec
wieczności. Moje słowo jest piękne. Ma dokładnie tyle liter, ile powinno i
każda na swoim miejscu. Najbardziej lubię na nie patrzeć wieczorem, kiedy rzuca
cień. Z tego miejsca widzę mych towarzyszy. W nocy jaśnieją ognikami w oddali,
każdy samotnie, ze swoim skarbem.
geometria
rysuję krawędź sufitu
w dół przecinam ją
ramą luster dotykam
brzegu łóżka
kreślisz linię ramiączka
podskórna myśl
prosta przyjemność
w dół przecinam ją
ramą luster dotykam
brzegu łóżka
kreślisz linię ramiączka
podskórna myśl
prosta przyjemność
jazzowy wieczór
to dzieje się naprawdę
oddech rozciąga
abażur świecy na ścianie
pulsuje
duet z miękkim gwarem tła
cienie przez mój profil
filiżanka paruje wanilią
wszystko to już było
naprawdę
oddech rozciąga
abażur świecy na ścianie
pulsuje
duet z miękkim gwarem tła
cienie przez mój profil
filiżanka paruje wanilią
wszystko to już było
naprawdę
Subskrybuj:
Posty (Atom)