piątek, 28 grudnia 2012

blisko


zamykam oczy
i tańczymy
dłońmi
skórą
ciałem
jestem
szeptem
dotykiem
tobą jestem
pod
skórą
moich dłoni

w kieszeni płaszcza
kamień
niosę z lasu
żeby mnie
trzymał blisko
ziemi

albo

śnię albo
jestem
śniona

jestem
albo
poza poręczą
mostu
przemieniam
mgłę
w bezruch
między
istotami

myśl


jesteśmy rybakami
bez złotych rybek
siedzimy daleko od wody
rzucamy niewidoczne haczyki
na przezroczystych nitkach
bez celu
trafiają

w ciszy
patrzę

słoneczne kręgi
oddalają się od źródła

przepływa przeze mnie
fala twojego oddechu

a za nią jeszcze
moja
myśl
o oddechu

sobota, 22 grudnia 2012

bajka


Opowiedziałam sobie bajkę o Tobie. Zaczęło się jak zwykle od za górami, za lasami. I już tam pozostało. Opowieść trwała tak długo, że nawet Laurze wydało się to niewiarygodne. Niezwykłe było w tej bajce to, że nic się nie wydarzało, a kiedy nie ma fabuły, słowa zamieszkują nieznane im wcześniej krainy. Czasowniki śpią. Słowa nabierają kształtów i barw, jakby kreśliły je miękkie pociągnięcia pędzla. Malowane chmury na niebieskim tle.

Ostatnia scena jednego z rozdziałów rozgrywa się w pustej przestrzeni. Rozglądam się i widzę, że nie ma tu już nikogo. Stoję, patrzę. Pusto. Jest tyle miejsca. Czuję impuls do tańca. Kiełkuje ruch. Nie spieszę się, jeszcze stoję.

Zostawiam słowa, idę do kuchni, stopy marzną od tych płytek. Mieszam w garnku, próbuję, dodaję szczyptę soli. Obrane jarzyny płuczę pod strumieniem wody. Kroję marchewkę i lekko się uśmiecham. Wzrusza mnie marchewka. Zawsze, kiedy kroję jarzyny na zapałki, spotykam wspomnienie. Zawsze, kiedy w ten sposób kroję jarzyny. Ze snu. Stopy mi marzną.

wtorek, 18 grudnia 2012

mgnienie

czasem
brakuje mi
słów żeby być
i tylko
zamiast
dotykam poręczy
mostu wiatr
wieje zamykam
oczy otwieram
usta połykam
mgłę
w dole płynie
miasto
słyszę

niedziela, 16 grudnia 2012

piątek, 14 grudnia 2012

droga

Jak podejść blisko, do siebie, do ciebie. Do ciebie istniejącego i do ciebie stworzonego. Bo przecież stwarzam. Nieustająco stwarzam i aż kawa mi stygnie od tego stwarzania. A ciebie jak nie było, tak nie ma. Przestrzeń opustoszała, dotykam gładkich jej ścian, falują. I skóry dotykam, żeby bardziej istnieć w tym świetlistym świecie.

Powierzchnia wody ucichła już po wszystkich sztormach, unosi mnie, miękko. Jestem. Kołyszę się, wiem już, że mogę płynąć sama tam dokąd zechcę. Tylko róża wiatrów wciąż nie rozkwita w ten zimowy czas. Wiatr maluje zmarszczki dookoła. W każdym kierunku ten sam horyzont. Rozglądam się, zamykam oczy, znowu się rozglądam. W ciemności rysuje się droga jak sen. Droga do miejsca, które zna ktoś, kim byłam wtedy, kiedy nie pamiętam. Rytm, kroki po spirali.

Na języku dobra gorycz kawy. Spotykam cynamonowy zapach. Wypijam ostatni łyk i widzę siebie na dnie czarnego kubka. Uśmiecham się. Otwieram oczy.

wczoraj

jesteś jak księżyc
ani blisko ani daleko
ani światło ani kamień
ani pełny ani nic

ja tylko widzę
rytm
kosmosu

poniedziałek, 19 listopada 2012

[tylko nikomu o tym nie mów]


milczę do ciebie

mam więcej ciszy
niż istnienia

tak jest
prawdziwie

kruczyca na ramieniu
srebrnej wiedźmy
czułym cięciem dzioba
otwiera ranę

nieruchoma
drżę

oddzieram tęsknotę
od skóry

czyste powietrze
z krwi
się rodzi

sobota, 17 listopada 2012

sen Laury

Laura opowiedziała mi sen. Sen o świecie stwarzanym i niepojętym; o świecie, którego nie było. Ona zapamiętała z tego sennego obrazu kilka plam światła, jakieś zamglone obrazy i garść słów. Ja zapomniałam prawie wszystko, chyba jej nie uwierzyłam. Pozostało we mnie tylko te parę zdań:
- chcę się z tobą spotkać
- kiedy i gdzie?
- zawsze i wszędzie.

- Lauro, ale kto rozmawiał? – spytałam.
- Nikt z Nikim – odpowiedziała.

piątek, 16 listopada 2012

na urodziny

liść
z bezludnego ogrodu
dla Ciebie
zielony
przynoszę

kładę na skórę
brązowieje

serce
prześwieca
przez koronki nerwów
mocniej

niedziela, 11 listopada 2012

środa, 7 listopada 2012

jak uwierzyć

nie wiem jak
uwierzyć
w ten największy cud
kiedy
słowo staje się
ciałem

nie przekraczam
nieistnienia
dłoni ust

a umieranie
jest słowem

poniedziałek, 5 listopada 2012

pół rozmowy, szkic


jestem światłem
tylko tym
nie będę niczym więcej
to największy strach
i wstyd
nikt nie może 
tego zobaczyć
nawet ja nie mogę 

kiedy znikasz
światło nie jest potrzebne
koniec
i tak jest dobrze

nieobecność
wszystkie odmiany "nie"
gaszą słońce

jest coś czego nie ma
jest coś
nieistniejącego

tylko wtedy
świeci słońce
kiedy otwierasz oczy

twoimi oczami świecisz słońce

będę się już nie bać prawego zamkniętego oka
będę się już nie bać nocy

będę widzieć zamkniętymi oczami

noc i światło
życie i śmierć

serce
boli
daje mi życie
jest życiem
jest tymi oczami
które widzą
w ciemności

kiedy umieram
pozostaje

to jest to światło
to jest to
czego nie można zabić
czuję
żeby widzieć

nie wiem
widzę

możesz już otworzyć prawe oko

wydech do dna

środa, 31 października 2012

poniedziałek, 22 października 2012

spotkanie

przytrzymałaś moje powieki
słońce spaliło oczy

niewidoma
zobaczyłam
milczenie
twoją jasną obecność

oddech rozwiał
spopielałe resztki
rzęs

słońcem

słońcem
powietrzem
spalonym miastem
workiem ze skóry
seksowną dziwką
nasionkiem nasturcji
stopą zanurzoną w morzu
psem kotem
nocną mgłą
płetwą kaszalota
ostatnim wdechem
nieobecnym mężczyzną
czarnoskórym dzieckiem
słowem w wymarłym języku
snem
dotykiem
śmieciem
blaskiem
jestem

niedziela, 21 października 2012

na brzegu


u stóp wodospadu
zatrzymuję lawinę kropel
bolą mnie
dłonie
i serce

łódź na brzegu
brzuchem do góry

leży

nie wchodź do wody


- Nasza relacja jest moja – powiedziała Laura tak, jakby mówiła do nieba albo do wiatru, albo do rogalika księżyca.

Wiedziałam, że to nie jest jakaś tam gra słów. Wiedziałam, o czym mówi. Kiwnęłam głową. Pewnie powinnam była zrobić coś więcej. Nie zrobiłam. Nie ruszając się z miejsca, nadal mieszałam gotującą się kawę. Unosił się zapach kardamonu.

Płakała. Ciszę obejmowała noc. Kawa robiła się coraz czarniejsza.

Wyobraziłam sobie, że dotykam jej dłoni. Skórę miała miękką i chłodną. Kiedy kawa całkiem ostygła, stężała i pokryła dno twardą spękaną skorupą, utarłam ją na proszek i usypałam ciemną ścieżkę w dół, w stronę morza. Zeszłyśmy tą ścieżką na plażę, wiało z północy. Oddychałam w rytmie fal. Uderzały głucho, miarowo. Zlizywałam sól z ust. Tylko z ust.

- Nie wchodź do wody – powiedziała.

I nie weszłam do wody. Oczy zamykały się same, bezpowrotnie.

Na przybrzeżnym piasku poruszająca się woda rysuje nierówną cienką linię, chwilową granicę między tym, co nie jest morzem a tym, co nie jest lądem. Spotykają się tam w wiecznej zmianie, z chwili na chwilę.

sobota, 13 października 2012

środa, 19 września 2012

oddech kruka

zaglądasz w Człowieka
i nie wiesz Co tam
spotkasz nie wiesz
jak daleko
wpadniesz w studnię
i jaka woda Cię zabierze

sobota, 15 września 2012

roślinka i zakochanie

Wpadłam w mgłę, z pozoru przyjemną. I udało mi się z niej na chwilę wynurzyć. Byłam sobie z pytaniem "po co mi to zakochanie? dlaczego przyszło?". Pytanie bez odpowiedzi.
Czytam później u Castanedy słowa Don Juana: "Świat wokół nas jest tajemnicą. A człowiek nie jest lepszy od czegokolwiek innego. Jeśli mała roślina jest dla nas hojna, powinniśmy jej podziękować, w przeciwnym wypadku może nas nie wypuścić."
I przypomina mi się moje pytanie. Z łatwością się przypomina, bo dręczy i męczy jednak. I... dziękuję swojemu zakochaniu, że spadło na mnie piorunem. Może wypuści? Może zanim odejdzie, powie coś jeszcze, co potrzebuję usłyszeć?

czwartek, 13 września 2012

scena z królewną

śpię jak królewna
leżę w hamaku
stopy wycelowane
w świetlisty pień brzozy

chmury przychodzą z północy
płyną i potem znikają
nie muszę zawracać patykiem
mają swoją i moją nieśmiertelność
nie zabiję ich
ani zamykając oczy
ani otwierając

wiatr kołysze
mnie
niebo

sobota, 8 września 2012

ostatni kicz lata

już nie będę zakochana
przestałam wiedzieć co to znaczy

czasem myślę o śmierci
o ostatnim życzeniu
tym zamiast papierosa

chciałabym leżeć
z tobą
jedną noc
dotknąć
i spać
albo nie spać

środa, 5 września 2012

Babcia

Babcia usiadła przy stole i odruchowo sięgnęła do kociej miski.
- Dobre to - powiedziała.
Spojrzałem z przerażeniem na mamę, która wyraźnie koncentrowała się na tym, żeby jej mina nie wyrażała dokładnie nic. Milczenie rozlewało się po kuchni. Ojciec popatrzył na mnie znacząco i bez trudu odczytałem jego myśli: "Sławku, ile razy ci mówiłem, żebyś nie stawiał miski Ziuty na stole? To miejsce dla ludzi, a nie dla zwierząt."
Babcia chrupała w najlepsze, nie widząc krzyżowego ognia spojrzeń. Sama Ziuta z poziomu parapetu wgapiała się to w miskę, to w miarowo poruszającą się rękę babci. Oczy kota powiększały się coraz bardziej. Szczęśliwie chrupki szybko się skończyły i babcia potruchtała do pokoju, gdzie cierpliwie czekał na nią gadający telewizor.
- Dlaczego jej nie powstrzymałeś? - złowrogo wyszeptała mama.
- Nie chciałem jej odbierać przyjemności - odparł ojciec ze spokojem.
- Może dosypać? - wtrąciłem nieśmiało.
Ziuta hipnotyzowała wzrokiem swoją pustą miskę.

tamta strona okna

otaczam ścianami gniazdo
tu stopy znajdują oparcie

ja ptak
kołyszę błękit

po jednej stronie okna
po drugiej stronie okna

nocą
przez drewniane powieki
przesiąkają sny

w dzień
otwarte okno
zamyka tamtą przestrzeń

tu i tam
ja ptak ja człowiek
osobni jak niebo i ziemia

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

wokół ja

jest tak
blisko ciemność

wola zaistnienia
donikąd mnie nie zabiera

jakbym już była

a może
jednak
się urodzę
jeśli mam wybór

piątek, 13 lipca 2012

przez okno w podróży

jest słońce
widać je albo nie
a ptaki
siedzą na drutach
albo lecą
dokąd tego nie wiem
a pociąg jedzie
z lewej jezioro
porusza nim wiatr

zamykam oczy
gładzę taflę wody
zmarszczki miękną
pod dłonią

poniedziałek, 9 lipca 2012

noc

mężczyzna dmucha dym
w czubek mojej głowy
boję się
zasypiam a potem
kończy się sen
i okazuje się że umarłam
nikt nie płacze
bo tylko ja wiem
o śmierci
ale nie mam już
łez

środa, 20 czerwca 2012

sobota, 26 maja 2012

bogini spotkała boga

bogini spotkała boga na swojej drodze. To właściwie nie była droga, tylko ruch dłoni. Na początku nie dotknęli się ciałami, wtedy jeszcze nie mieli ciał. Każde z nich mówiło innym językiem i chwilę wsłuchiwali się w brzmienia, zanim dźwięki nabrały znaczeń. Potem znaczenia rozpuściły się w oddechu. Wdech spływał do ziemi, wydech podnosił niebo do góry. Oddychały drzewa, ludzie, kamienie, kwiaty i wszystkie istoty. Dopiero oddech nadawał im imiona. Imię z oddechu. Słowo „wiatr”. Słowo „ciepło”. Słowo „jestem”. Świat stawał się. Kiedy oddech bogini spotykał się z oddechem boga, pojawiało się światło. Wyrastały z niego wszystkie słowa, widzialne i niewidzialne. Było też słowo „śmierć” i ono nie było ostatnie.

poniedziałek, 21 maja 2012

dzień w nowiu

patrzę tak
że twoimi oczami
widzę siebie

sięgam

dotykam
mojej skóry
twoim istnieniem

powietrze
kreśli granice
blisko

dzień trwa
idę ponad wodą

z tego mostu 
kochankowie
rzucają klucze
miejska gra
nazywa się

zamknięcie

w otwartej dłoni
twoja dłoń

nów księżyca

słowa wymykają się
ciszy

ja tu
w przebudzonym ciele
mieszkam

dzisiaj

poniedziałek, 14 maja 2012

[...]

pustułki siedzą na dachu
gołębie udają nieistnienie
niebo puste

fotografia

wpatruję się w
śmierć
ludzkiej istoty
sprzed narodzin

maleńka krew
ciało i
wszystko

oprócz
oddechu

nie obejmuję
serca
zastygam

bez słów
przebudzenia

środa, 2 maja 2012

[skrajem czarnej nocy]

skrajem czarnej nocy
idzie wiatr
śni się mgliście

zawiany smutkiem przechodzień
przysiadł w kamieniu
zwierzęta sprzed wielu wieków
ocierają się o niego
(zapomniały swą podróż
w czasie)

sierść iskrzy
zapowiada burzę
nad miastem unosi się pył

słońce po tamtej stronie globu
za miedzą
gdzie stoi dobre drzewo
z korą gładką
od dłoni pielgrzymów

w drodze na wschód
połykam pierwsze
krople z nieba

wtorek, 1 maja 2012

płynie

przyszłaś
dotknęłaś mojej twarzy
której wcześniej
tam nie było

czas
kiedy spotykam
w jednej chwili
wszystko

później krok
kolejny wdech
jeszcze jeden świat
prędki jak
nurt strumienia

iskry pod opuszkami

niedziela, 1 kwietnia 2012

spotkanie

ludzką skórę znaczą
barwne tatuaże
plamy wątrobowe sercowe
papilarne rzeki pęknięcia kry
cienie płastug na mieliznach
siatki zarzucane przez łowcę zmysłów
pamięć dawnych krajobrazów
ślady prawd ogólnoludzkich
nadających sens gestom

przychodzę do ciebie
w skórze wilczycy warczę prosto w oczy
bez strachu że mogłaby nas zniszczyć
goła prawda

środa, 28 marca 2012

lekko jestem

śmierć wzrusza dotyka
lekko i czule
wiosna z tą swoją pieśnią dźwięczy
bez kształtu powietrze
i cała reszta
tak rozkosznie niepotrzebna

biedronka wylądowała na kolanie
pąki strzelają zielone
kocham umieram wszystko naraz

syn mówi pobawmy się będziesz
moją kryjówką bo tu wulkan uważaj
żeby nas lawa nie zalała

jeszcze jestem

piątek, 16 marca 2012

wydaję się sobie

wydaję się sobie dziś bardziej śmiertelna
ciało jak lustro
plecami do ściany
a tu światło zmieszane z powietrzem
smuży porusza
miękki rytm dłoni pomiędzy snami
kreślę chiński znak płynnym wygięciem nadgarstka
wygląda jak dym
puls materii
wiem zamiast rozumieć
skóra ta wierzchnia warstwa wcielonego bólu
drżenie i ani jednej łzy
tatuaż na chwilę
opuszkami albo obecnością rąk

czwartek, 15 marca 2012

[...]

miłość mieszka
w jednym spojrzeniu
chwila przeszła i istniejąca
spokój
jest czas nieprzyszpilony
tam
całkiem swobodnie

wtorek, 28 lutego 2012

jak przebudzenie

mam dwie dłonie
mogę trzymać się za rękę

lewa jest czuła
miękko głaszcze
prawą to wzrusza
ale nie oddaje dotyku
ta prawa kiedyś
umarła niestety
to się czuje

niedziela, 26 lutego 2012

pierwszy raz


Polubiłam oddech. Wdech jak łyk powietrza, zimny i świeży. Pić do dna tym wdechem.

Oddycham i idę, idę i oddycham. Kroki.

To jest tak, jakby widzieć Siebie, Ciebie i To, i To jeszcze. Jakby widzieć to wszystko po raz pierwszy. Za każdym razem pierwszy. Tak jakbym przed chwilą się urodziła i nie miała historii, tej torby pełnej opowieści o uczuciach, o słowach, o minionych zakrętach złych i dobrych. Więc być zamiast nieść siebie i wszystko inne. Zdziwić się, że wdech. Zdziwić, że piszę, że moje włosy jeszcze nie wszystkie są siwe. Że Ty milczysz. Że szumią samochody za oknem. Że Dziecko. Że kawa pachnie kawą. Że noc taka zmęczona.

Słucham piosenki. Jednak nie płaczę. We śnie ścieżka nad przepaścią. Tu szare niebo za zasłoną.

I radość, co wyrasta ze zdziwienia, z zachwytu. Że oddycham.

środa, 22 lutego 2012

nów

nów księżyca to
jest mała śmierć

taka że jutro
wszystko będzie dobrze

można nawet
z nieistnienia wyjść

wiem
widziałam wiele razy

i nie potrzeba
do tego
słów pocieszenia

niedziela, 12 lutego 2012

liściem

Jestem liściem. Czekam na efekt motyla, aż zechce mu się poruszyć skrzydłami tam na drugiej półkuli. Wtedy korzenie mojego drzewa odfruną. Tymczasem dotyka mnie wiatr utkany z myśli marynarzy, co piją do dna każdej nocy w innym porcie. Niewiele wiem o świecie, tyle co wyczytam z chmur, z ptasich odlotów i pleców ludzi, którzy przychodzą oprzeć się o pień. Trzyma mnie gałązka, ta która mnie kołysze.

wtorek, 7 lutego 2012

[i tak]

I tak stałeś się cieniem śnienia, choć to bez znaczenia dla Ciebie, który jesteś, bo przecież tak naprawdę  (na tyle, na ile w ogóle jest prawda), jesteś mną.
I ja rozmawiam sama z sobą, i czekam, aż zdiagnozuje mnie specjalista od rozmów w ciemności.
Może przyjdzie i powie, że jest mnie za dużo tutaj. I że ktoś powinien wyjść. I nie wiem, kto będzie wtedy tym kimś, kto wyjdzie.

stąd do lata daleko

księżycowe srebrobranie
traw gniecenie
gwiazd sypanie

na twe czoło na me ręce
spada nieba coraz więcej

włosy w dłonie się wplatają
sierpień a noc pachnie majem

pełnia pełna nieboskłonu
drzewa pień
to ściana domu

w ustach zieleń
wiatru świsty
wdech i wydech porywisty

ziemia ciężka od upału
brama w tobie
a w niej ciało

oddychamy dotykamy
lasu ciemność
przekraczamy

poniedziałek, 6 lutego 2012

niewyraźnie

zagaśnięcie
wciemnowzięcie
wkurzpadnięcie
utracenie
samotnienie
odrętwienie
zaniebycie
bladożycie
pustkobiele
śmierciwiele
wdalleżenie
oszarzenie
wiecznośnienie
wstudnięcienie

niedziela, 5 lutego 2012

dziś w nocy

na samych tylko plecach
masz ze sto czakramów
znalazły je dziś w nocy moje
usta palce oddech
nie widziałeś spałeś
twarzą do ściany
zajrzałam na chwilę
kiedy wychodziłam
spotkałam słońce
to samo co u mnie

wtorek, 31 stycznia 2012

jak sen

Jaskinia w bieli. Bez ścian, bez skał, jak z mgły. Nic w niej, tylko ta biel. I ona, Laura, siedzi. Nie ma tu żadnych cieni, bo nie ma tu żadnych świateł; ani wejścia, ani wyjścia, ani nikogo, kto widzi. Jest Laura, od zawsze do teraz. Śni swoje życie. Ona dziewczynka. Ona kobieta. Siedzi.
Nic się nie porusza. Nie czuć upływu czasu. Bo nie płynie. Nie rozwiewa.

Dopiero ten dźwięk, jak szelest skrzydeł. Łopocą u szczytów płuc. Tam jest ciepły ciężar. Tam leżą czyjeś dłonie, ciężkie jak los. Nieruchome. To są dłonie mężczyzny, który nie był ojcem. Ale też był nim. Gdyby zabrać oparcie dla dłoni, on by upadł. Ten ciężar to cena za jego życie. To zbyt wiele.

Życie za życie, dawno, daleko stąd. Ale nie za górami i za lasami. Naprawdę.

Tamten świat umarł. Umarł mężczyzna. A ona wciąż siedzi i ratuje życie. Bo tak zapamiętała. Szczytami płuc, na wdechu, w bieli.
Zamiast żyć, śni. Śni, że ratuje. I przybywają z dalekich stron jeźdźcy na kruczoczarnych rumakach, a ona ratuje jeszcze jedno życie. Śniąc śnieżną biel. I będą przyjeżdżać, dopóki się nie obudzi.

Dopóki nie rozpali ognia gniewu i nie odrzuci dłoni ciężkich, ukochanych.
Dopóki nie odnajdzie mężczyzny, którym jest ona sama. Tak silnego, że może stać na własnych nogach. Mocnego jak skała. Jasnego jak wiatr. Pełnego jak Słońce.

niedziela, 29 stycznia 2012

księżyc

płynę przez czerń
łódką po niebie
niewidoma
słucham nie mam
pojęcia

może to nie łódź
może srebrny harpun
ktoś wbił w brzuch
zapomniał

zaokrągli się dopełni
przejdzie zatraci
promień spadnie
odpadnie nić
od ciała

piątek, 27 stycznia 2012

pęknięcie

głębiej w piękno
wzdłuż starej rysy
pękł kamień
zakładam filtry
słowo po słowie

rzecz nie jest w prawdzie
szaro na wysokości
palce maczam w farbie
karmię nią niebo

piszę żeby żyć
tak

[...]

prawa dłoń od lewej daleko
daleko do dotyku
nieruchoma biel jamy w ciele
drętwa mała przepaść

schody w dół
nieobecność
na cztery ręce

sobota, 14 stycznia 2012

przeczuć puls

trzeba najpierw wstać
(stoję)
przede mną ocean
horyzont na linii piersi
i już nic
tylko fala oddechu

końce palców
porusza wiatr
(albo ja)

ten rytm
mnie oddycha
dłonie uczynią
uchwycą powietrze
(może też
dotyk)

poniedziałek, 9 stycznia 2012

tańczyć ze snem

nie chcę od ciebie nic
za to że mi się śnisz
możesz tu sobie być
wino różane pić
nie wymyśliłam cię
nie mieszam nocy z dniem
śnię kiedy snu jest czas
żeby nie złapał nas
deszcz słów co zwiewnie tak
rysuje znaczeń brak
i zaskakuje mnie
i w ciszy budzę się
w niczyim śnie
w pradawnym śnie
pod drzewem łez
bezmiaru kres
zaciskam dłoń
kamienia ton
brzmi dźwięcznie tak
spowija mgła
mój jasny sen
i nie śni się
już nic

nasza rozmowa

dorosły mały chłopiec
tak wielki że potrafił zbudować
cały świat

połknął wszystkie
swoje uczucia
i siedzi teraz
taki połknięty

opowiada

słyszę ciche łopotanie ptaka
w klatce mojej piersi

środa, 4 stycznia 2012

deszcz

deszcz pada ja padam
krople w długiej podróży
z wysoka rozbijają
krawędź balkonu
i w dół
giną

byłam chmurą kroplą
lotem rozpryskiem
błotnistą kałużą
na skórze ziemi
przemienieniem
leżeniem
bez sił

słońce osusza
jutro

jeszcze

przyjdę do ciebie jeszcze
siedemdziesiąt siedem tysięcy razy
tak jak słońce
(chociaż jestem od niego bardziej śmiertelna
i dopiero uczę się jak przemieniać deszcz w tęczę)
nie będziesz miał ze mnie
większego pożytku
niż ma świat
ja tylko będę

jasność

mówisz
że gęsty las
słyszę i idę
dalej nie mogę
nie iść serce
nie pozwala
ostrożnie

słońce rozświetla
krawędź łąki
wydobywa z ciemności
ścianę drzew

kiedy już odejdzie ten czas
ten który trwa
usłyszysz wycie wilka

będę

błękitne rozlewisko pod skórą
zastygnie w którymś śnie

nieobudzona
zobaczę jasno bezmiar

(kiedy już połknę
cały strach)

będę tym czymś zapomnianym
jak sam śpiew
bez tego który śpiewa

listopad

lubię tę chwilę, kiedy zawieje wiatr, a liście zrywają się do lotu. wychodzą ze znieruchomienia, z długiego trwania w czymś dobrze znanym, w byciu jednym z całym drzewem, aż po korzenie. teraz będą już same sobie szybować, spadać, gnić, usychać, znikać...

[...]

przyszedł wczoraj mężczyzna
chciał żeby go nakarmić

poszłam do lasu
poprosić o życie

zwierzęta wpełzały pod liście
siedziałam na jasnej polanie
z nabitą bronią
spłoszonym sercem
i pustymi rękami

ziemia jak bęben
głucho w moim brzuchu
pulsowała krew

niepoczytalne

gdzieś pośrodku
między najjaśniejszym i najciemniejszym snem
jest bezdomne miasto pod gołym niebem

trawa ogrzana słońcem

na tę jedną chwilę zakorzeniona w jesieni
mieszam drewnianą łyżką
konfiturę z jabłek

potem mały krok z dnia do nocy

tam pod srebrnym okapem
ubrana w liście
mieszkam

nie sen nie wiersz

stanęłam w ogniu
zaprosiłam noc
przytuliłam kobietę
utonęłam w oczach mężczyzny
zaśpiewałam na dwie ręce
drzewo o grubym pniu
wyrośnie na zgliszczach
to będzie dom
jeszcze ten jeden krok
w szafie wisi czerwona suknia
moje ciało pójdzie razem ze mną

[...]

kiedy już spakowałam wszystkie sny
zrobiło się nagle lekko
i mogłam wreszcie zobaczyć że oddychasz
uśmiechnęłam się przez ramię
moje stopy obmyło morze

widzialne niewidzialne

                                                                dla Remka Szumana

im bardziej nie widzę cię jak śpiewasz
tym więcej oddechu w muzyce
przestrzeń obrasta w dźwięki
milczę przytomnie
w tym fotelu
nieruchomo
pod powiekami

grasz pejzaż
a gdybyś wyrzeźbił moją twarz
może wiedziałabym jak wyglądam

[...]

dobre jest miejsce
tam gdzie jesteś

dobry jest most z powietrza i słów
po którym wędrują ptaki

dobry deszcz
obmywa mnie ze snów

czuję się jak śnieg

Miękka, ogłuszona, nieforemna.

Płatki padają w górę i w dół, mieszają się z myślami. Pozwalam im lecieć lekko i znikać. Dużo i szybko, tak że nie ogarniam, potem powoli, odprowadzam je oddechem. Śledzę.

Czas. Po chwili żaden nie jest taki sam. Biegną dokądś, daleko. Znikają bezpowrotnie, nie zatrzymuję, zgadzam się. Przestrzeń otwiera się coraz bardziej.

Mrugnięcie. Zamyka świat i otwiera nowy.

Śnieg. Zimno. Biało.

Lawina. Cisza.

Potem już nie pada, leży. Wsiąka w ziemię, coraz cieplejszą.

Odchodzi, na zawsze, dokądś.

krajobraz z kawą

to nie ja
to moja dłoń dotyka kota
zamiast ciebie
pręży się mruczy prowokująco
jesteś niedaleko
moja dłoń zatrzymuje się w pół zdania
futro iskrzy
dźwięki rozrzedzają powietrze
moja dłoń nie słucha słów
miękko bezwiednie
sięga po kubek z kawą
kot we własnym rytmie
budzi się i zasypia

cień

mój cień porusza się krokiem młodej dziewczyny
utkany z tkanek wiatru co nie czują czasu
wyprzedza mnie o świetlne chwile

nocą nieruchomieje
leży pod liśćmi
niby taki nieważki
ale to pozór
bo dopiero wtedy
przemienia się w ciało
nosi ciężar bycia
poza tym całym
jasnym istnieniem

śnienia

ośmieliłam śnić ciebie blisko

pierwszy brzask
nadaje kształt
obejmuję szklaną kulę

oddechem wróżę z ciebie
jesteś przezroczysty
bez tkanek skóry i powiek

na nici słów
rozpiętej pomiędzy
balansuję

marzną mi dłonie

[...]

przynoszę ciepły oddech
dla twoich bezimiennych dłoni
nauczyłam się tęsknić sama do siebie

[przychodzę]

przychodzę do ciebie
tak jak się przychodzi
do drzewa
pytam czy wolno
mi dotknąć
nasłuchuję
szeptu liści
sięgam
miękką dłonią
po twoje szorstkie
ciało
kora drapie policzek
oddycham

brzeg

Zamieszkuję bezdomną plażę na zachodnim krańcu wyspy.

To morze jest prawdziwe. Wlewa się do ust w rytm oddechu. Leżę. Ściskam w dłoni szorstki kamień. Woda w wędrówce za księżycem przychodzi i odchodzi.

Teraz oddala się, a słońce rozkłada moje ramiona na słonym piasku. Słyszę, jak wiatr przesypuje ziarna. Pochłania znaki na ziemi - podwójną spiralę, taneczne ślady stóp, lewej i prawej. Już odeszły. Codzienna piaskowa wietrzna tabula rasa.

Budzi mnie noc. Siedzę oparta o przechyloną sosnę. Patrzę w linię, która oddziela wodę od nieba. Na tafli hipnotyczne błyski. Wyłania się migotliwy kształt. To bliski nieznajomy przełamuje fale. Z oddali nawołują go śpiewne głosy syren. Szary obłok wpływa na księżyc. Gaśnie. Cichnie. Przyjdzie świt.

Wszystko się zmienia i nic. Woda ze źródła miesza się z solą. Obroty sfer i rytm serca. Luna nabrzmiewa, dopełnia.

Dalej traci jasność, aż do dna, tego cienkiego przejścia, cieńszego niż nić, niż wszystko.

Zanurzam się coraz głębiej.

słowo

słowo zakreśla krąg
odcina znaczenie od reszty świata

ciemność poza granicą przyzwolenia
a tu rodzi się milczenie
bańki pękają
przezroczyste powietrze

snami nasycam oddech
i mówię

słowo jak wyciągnięta dłoń

czekanie

leżę wsłuchana w odgłosy nocy i słów
muzyka z zaświatów moich
nie moich

prowadzi mnie w miejsce gdzie
zrobię krok znany
nieznany

jak dziecko co siedzi i zaraz wstanie
pierwszy raz
choć jeszcze o tym nie wie
ktoś wie

ten ktoś
głęboko pod korą
podnosi soki drzewa
z ziemi pod samo niebo

symetria

noszę w sobie tajemnicę
której nie znam
gdybym pozwoliła ci
podejść zbyt blisko
blask twojego światła
mógłby mnie
otworzyć bezpowrotnie

nosisz w sobie tajemnicę
której nie znasz
skrywasz ją
przed mrokiem
moich oczu
przed wodą
w którą się przemieniam
kiedy wpływam ci
pod powieki

na placu zabaw

na placu zabaw
trzy pokolenia
w jednej linii

dziecko na huśtawce
uczy się latać

babcia na ławce pyta
który cmentarz będzie dobry

kobieta pomiędzy
ławką i huśtawką
dotyka stopami ziemi

poniedziałek, 2 stycznia 2012

strażnik sensu


Czas wykapuje z łyżeczki, zatrzymuje się w zagłębieniu dłoni. Palce gonią lepkość, powstrzymując powrót. W świecie równoległym nie ma żadnej tajemnicy. Równe szufladki wysuwają się tylko w jedną stronę, tę właściwą. Strażnik milczy, wolałby zamknąć oczy i powędrować w labirynt snów – bez wyjścia, bez ścieżki, bez ścian nawet, na których dałoby się postawić znaki. Ten świat bez kierunku, gdzie góra nie różni się od dołu, lewo od prawa. Tył i przód nie istnieją. Figurują w słownikach jako białe karty dziejów.
 

Nowa wieża babel z dziurami w pamięci. Puste miejsca po słowach ozdabiane bladymi kwiatami. Przy niektórych nie napisano nawet daty śmierci. Odkrył to niedawno. Każdej nocy znika jedno słowo. Być może jedno się pojawia, albo nawet więcej, ale nie ma to większego znaczenia. Nie przestaje przecież rozpaczać matka, że umarło jej dziecko, nawet kiedy świętuje narodziny kolejnego.

Ten brak słowa jest bólem nieuleczalnym i nie wiadomo, kiedy to wszystko się zaczęło i czy w ogóle miało początek. Słowo znika absolutnie. Jeśli nie dzieje się to samoistnie, jeśli ktoś za tym stoi, to jest to zabójstwo doskonałe. Nie pozostaje najmniejszy ślad. We wszystkich księgach, wszystkich zapiskach, gdziekolwiek stoją litery, tamtego słowa już nie ma. Pustka, próżnia, nic. Właśnie. Nic to najlepsze określenie. Nic, żadnej przeszłości, wspomnienia, nieba, piekła, drugiego żywota. Słowa nie reinkarnują.

Postanowiłem zostać Strażnikiem. Zaludniamy pustynię, żyjemy niczym zakonnicy, poświęcając całe swe istnienie ich ochronie. Wybraliśmy to miejsce, bo tu pod dostatkiem mamy budulca potrzebnego by skonstruować pamięć, a jednocześnie ten pusty bezmiar piasku ułatwia koncentrację, nie ma niczego, co by rozpraszało, odciągało uwagę od spraw najważniejszych. Już wybrałem. Jedno z tych, które ocaleją. Zbudowałem wielkie litery z piasku, siedzę jak budda i wpatruję się w wypukłości usypane przed moimi oczyma, i nie śmiem odwrócić wzroku. Często poprawiam moje dzieło, porządkuję niesforne ziarenka, opadające niedbale w dążeniu do chaosu. Panuję nad nimi. Ja tu trzymam władzę. Kiedy mam straż, nie śpię i nic właściwie nie robię poza troską o czytelność linii piaskowych znaków i pamięcią znaczenia, jedynego w swoim rodzaju. Jest nas czterdziestu trzech. Zmieniamy się z przerwami na sen, jedzenie, odpoczynek.

Kiedy zamykam oczy, wciąż widzę swoje słowo, śnię bukiet znaczeń. Śpię, potem budzę się, idę zastąpić zmiennika, oddaję hołd temu, który dał słowu nowy dzień. Wierzę w jego nieśmiertelność. Że po mnie przyjdą inni, którzy będą strzec wieczności. Moje słowo jest piękne. Ma dokładnie tyle liter, ile powinno i każda na swoim miejscu. Najbardziej lubię na nie patrzeć wieczorem, kiedy rzuca cień. Z tego miejsca widzę mych towarzyszy. W nocy jaśnieją ognikami w oddali, każdy samotnie, ze swoim skarbem.

geometria

rysuję krawędź sufitu
w dół przecinam ją
ramą luster dotykam
brzegu łóżka

kreślisz linię ramiączka
podskórna myśl
prosta przyjemność

jazzowy wieczór

to dzieje się naprawdę
oddech rozciąga
abażur świecy na ścianie
pulsuje
duet z miękkim gwarem tła
cienie przez mój profil

filiżanka paruje wanilią

wszystko to już było
naprawdę