środa, 31 października 2012

poniedziałek, 22 października 2012

spotkanie

przytrzymałaś moje powieki
słońce spaliło oczy

niewidoma
zobaczyłam
milczenie
twoją jasną obecność

oddech rozwiał
spopielałe resztki
rzęs

słońcem

słońcem
powietrzem
spalonym miastem
workiem ze skóry
seksowną dziwką
nasionkiem nasturcji
stopą zanurzoną w morzu
psem kotem
nocną mgłą
płetwą kaszalota
ostatnim wdechem
nieobecnym mężczyzną
czarnoskórym dzieckiem
słowem w wymarłym języku
snem
dotykiem
śmieciem
blaskiem
jestem

niedziela, 21 października 2012

na brzegu


u stóp wodospadu
zatrzymuję lawinę kropel
bolą mnie
dłonie
i serce

łódź na brzegu
brzuchem do góry

leży

nie wchodź do wody


- Nasza relacja jest moja – powiedziała Laura tak, jakby mówiła do nieba albo do wiatru, albo do rogalika księżyca.

Wiedziałam, że to nie jest jakaś tam gra słów. Wiedziałam, o czym mówi. Kiwnęłam głową. Pewnie powinnam była zrobić coś więcej. Nie zrobiłam. Nie ruszając się z miejsca, nadal mieszałam gotującą się kawę. Unosił się zapach kardamonu.

Płakała. Ciszę obejmowała noc. Kawa robiła się coraz czarniejsza.

Wyobraziłam sobie, że dotykam jej dłoni. Skórę miała miękką i chłodną. Kiedy kawa całkiem ostygła, stężała i pokryła dno twardą spękaną skorupą, utarłam ją na proszek i usypałam ciemną ścieżkę w dół, w stronę morza. Zeszłyśmy tą ścieżką na plażę, wiało z północy. Oddychałam w rytmie fal. Uderzały głucho, miarowo. Zlizywałam sól z ust. Tylko z ust.

- Nie wchodź do wody – powiedziała.

I nie weszłam do wody. Oczy zamykały się same, bezpowrotnie.

Na przybrzeżnym piasku poruszająca się woda rysuje nierówną cienką linię, chwilową granicę między tym, co nie jest morzem a tym, co nie jest lądem. Spotykają się tam w wiecznej zmianie, z chwili na chwilę.

sobota, 13 października 2012