złocę krawędzie szczeliny dłońmi chłodnymi od mgły bosymi stopami odmierzam oddech budzę się i rozpoznaję twoją skórę blisko idę do snu niosę konwie puste i lśniące napełniam srebrem piję zanim napotkam słowa nie będziesz mój dopóki nie dotknę wszystkich słojów drzewa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz