Jak podejść blisko, do siebie, do ciebie. Do ciebie istniejącego i do ciebie stworzonego. Bo przecież stwarzam. Nieustająco stwarzam i aż kawa mi stygnie od tego stwarzania. A ciebie jak nie było, tak nie ma. Przestrzeń opustoszała, dotykam gładkich jej ścian, falują. I skóry dotykam, żeby bardziej istnieć w tym świetlistym świecie.
Powierzchnia wody ucichła już po wszystkich sztormach, unosi mnie, miękko. Jestem. Kołyszę się, wiem już, że mogę płynąć sama tam dokąd zechcę. Tylko róża wiatrów wciąż nie rozkwita w ten zimowy czas. Wiatr maluje zmarszczki dookoła. W każdym kierunku ten sam horyzont. Rozglądam się, zamykam oczy, znowu się rozglądam. W ciemności rysuje się droga jak sen. Droga do miejsca, które zna ktoś, kim byłam wtedy, kiedy nie pamiętam. Rytm, kroki po spirali.
Na języku dobra gorycz kawy. Spotykam cynamonowy zapach. Wypijam ostatni łyk i widzę siebie na dnie czarnego kubka. Uśmiecham się. Otwieram oczy.
...i ja też otwieram oczy. To dobra rzecz: źrenice. I miła rzecz: tęczówki.
OdpowiedzUsuńmiła rzecz: tęczowy most dookoła czarnego stawu
OdpowiedzUsuńot, wysokie te Tatry ;)
Usuńano wysokie... i nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. ale za to jak pięknie
Usuń