- Nasza relacja jest moja – powiedziała Laura tak, jakby mówiła do nieba albo do wiatru, albo do rogalika księżyca.
Wiedziałam, że to nie jest jakaś tam gra słów. Wiedziałam, o czym mówi. Kiwnęłam głową. Pewnie powinnam była zrobić coś więcej. Nie zrobiłam. Nie ruszając się z miejsca, nadal mieszałam gotującą się kawę. Unosił się zapach kardamonu.
Płakała. Ciszę obejmowała noc. Kawa robiła się coraz czarniejsza.
Wyobraziłam sobie, że dotykam jej dłoni. Skórę miała miękką i chłodną. Kiedy kawa całkiem ostygła, stężała i pokryła dno twardą spękaną skorupą, utarłam ją na proszek i usypałam ciemną ścieżkę w dół, w stronę morza. Zeszłyśmy tą ścieżką na plażę, wiało z północy. Oddychałam w rytmie fal. Uderzały głucho, miarowo. Zlizywałam sól z ust. Tylko z ust.
- Nie wchodź do wody – powiedziała.
I nie weszłam do wody. Oczy zamykały się same, bezpowrotnie.
Na przybrzeżnym piasku poruszająca się woda rysuje nierówną cienką linię, chwilową granicę między tym, co nie jest morzem a tym, co nie jest lądem. Spotykają się tam w wiecznej zmianie, z chwili na chwilę.
Jeszcze nie umieramy, jeszcze w zielone gramy...
OdpowiedzUsuńi żeby listkom akacji było wietrznie
OdpowiedzUsuń