niedziela, 3 marca 2019

Jedno. Świat według Laury


Mam jedno życie, jedno serce i jedną chwilę. W tym jednym życiu, jednym sercem, w jednej chwili, kocham jednego mężczyznę, jedną kobietę i jedno dziecko. Kiedy wyjrzę za drzwi i zrobię parę tysięcy kroków, odnajdę tam jedną drogę, jedno drzewo, jeden kamień, jedną górę, jeden las, jeden ocean i na brzegu jedno ziarnko piasku. Sama też jestem jedna.

Serce, w którym się mieści nasza pojedynczość, nie ma początku i nigdzie się nie kończy. Zanurzyłam się w tamtym śnie, kiedy odnalazłam brzeg i weszłam w wodę wiedząc, że wyjścia nie ma już nigdzie. Ta woda unosi.

On jest tym chłopcem, bo przyszedł do mojego brzucha. Ona jest tą kobietą, bo mnie oswoiła i wciąż potrafi nie zniknąć. Ty jesteś tym mężczyzną, bo jesteś.

Mogę Tobie dać wszystkie słowa świata; a chciałabym dać tylko jedno. Nie znam tego jednego słowa.

Jestem dzieckiem jednej matki i jednego ojca. Ich istnienie z czasem staje się coraz mniej oczywiste. Zupełnie jakbym wciąż jeszcze potrzebowała odwracać się i podejmować wysiłek, by zobaczyć, skąd przyszłam.

Miłość też jest. Nie dotyczy jednego serca, jednej kobiety, jednego mężczyzny, jednego dziecka. Miłości nie liczy się ani na palcach dłoni, ani na miriadach gwiazd; ani też nie jest ona słowem, choćby jednym.

czwartek, 29 grudnia 2016

pęknięcie

Na wzgórzu wiał wiatr, tak silny, że niósł z bardzo daleka dźwięk nieznanych dzwonów.

Chłopiec podniósł głowę i popatrzył prosto w Słońce. W jednej chwili pod spojrzeniem dziecięcych oczu, Słońce pękło na dwa. Potężny grzmot rozdarł niebo i tak trwał. Długo żadna z żywych istot nie widziała, co się stało. Długo nikt nie widział nic. Ten hałas ogłuszył i obezwładnił wszystkie stworzenia. Nie wiadomo, ile minęło czasu, nim Chłopiec przebudził się z odrętwienia, wyszeptał: "mamo, coś strasznego mi się śniło". Ale mamy tu nie było. Leżał na trawie blisko drzewa.  Spojrzał nieśmiało w niebo. Czyli to nie był sen.

Skądś znał to drzewo, a jednocześnie nie znał go całkiem. Wszystko było inne niż dotąd. Inne niebo, inne drzewo i ta cisza wokół. Wstał i ruszył w stronę domu. Im dłużej szedł, tym bardziej się od niego oddalał. Był zmęczony, głodny, chciało mu się pić i płakać. Ale łzy nie płynęły. Susza. Dwa słońca na bladym niebie jaśniały z dwóch stron. Wcześniej znajdował kierunek tak jak nauczył go dziadek. Zwykle szedł za słońcem albo z jego promieniami w plecy.  Albo miał je po prawej, kiedy była pora obiadu i wracał z lasu. Teraz dwie mniejsze kule światła stwarzały świat od nowa.

Usiadł na chwilę na omszałym kamieniu. Położył dłonie jedną na drugiej, obie na sercu i czekał. Zawsze, kiedy prosił, przychodził do niego anioł. Teraz też przyszedł, jasny jak nigdy. Stanął obok, dotknął chłopięcych pleców z czułością, jaką obdarowują tylko anioły.

Chłopiec spytał: "co ja takiego zrobiłem?" Anioł uśmiechnął się i odpowiedział milcząco w jezyku aniołów. Języku, który znają dzieci. Jasnym i ciepłym jak najcieplejszy wiatr wiejący od spokojnego morza.

"Coś ci opowiem. Już czas, żebym ci opowiedział". I anioł odsłania chłopcu z wysoka świat, w którym brzemienna kobieta jedzie na osiołku, prowadzonym przez długowłosego mężczyznę. Zmęczeni szukają dla siebie domu, żeby odpocząć. Żeby przyjąć dar życia. Nie znajdują gościnnego miejsca wśród ludzi, docierają do opuszczonej stajenki. Tam Maria, bo tak ma na imię ta kobieta, rodzi bliźnięta. Józef, jej ukochany mąż, nadaje im imiona - chłopiec nazywa się Jezus, dziewczynka - Hoszana. Nad miejscem, w którym zaczęło się życie tych dwojga, nieziemsko jaśnieje gwiazda, przywołując wędrowców z daleka. Przybywają, żeby złożyć pokłon tym, które przyszły na świat. Dwojgu boskich istot.

Matka tuli chłopca i dziewczynkę z miłością. Józef chroni ich wszystkich przed światem, który nie widzi tego, co niewidzialne dla oczu. Matka wie, że przyjdzie odpowiedni czas, kiedy jej dzieci objawią swą prawdę. Widzi chłopca, na wzgórzu, samotnego wśród tłumów. I widzi dziewczynkę, przez wiele żywotów skrywającą światło swojego serca.

Józef dokłada do ognia, spokojny strażnik czasu, który jeszcze nie nadszedł.

...
Znowu siedzą na tamtym kamieniu. Chłopiec uważnie słucha anioła. Gdyby używali słów, nie mogliby się porozumieć. Ale anioły potrafią mówić jaśniej niż pozwala na to ludzki język.

Anioł wstaje, sięga wysoko, do samego nieba. Kładzie jedną dłoń na jednym słońcu, drugą dłoń na drugim, a potem spokojnym ruchem składa obie dłonie. Słońce spotyka samo siebie. Rozbłyska. Błękit błękitnieje. Chłopiec oddycha z ulgą i niedowierzaniem. Słyszy śpiew ptaka. Przez zmrużone oczy patrzy w jasną kulę. Tylko chwilę, dłużej nie sposób utrzymać wzroku, to boli. Widzi rysę, ślad pęknięcia.

Anioł z największą lekkością kładzie dłoń na głowie Chłopca, drugą na jego sercu. Chłopiec czuje i rozpoznaje tę rysę, która przechodzi przez wszystko. Przez dłoń anioła. Przez chłopięce serce. Przez kamień, na którym siedzi.

Zapada cisza. Chłopiec otwiera oczy. Widzi oczy matki. Tuż obok obraz na ścianie, znajomy od zawsze. Mówi: "mamo, jaki ja miałem dziwny sen". Patrzy jeszcze raz w jej uśmiechniętą twarz i zauważa tę samą rysę, to samo pęknięcie, na jasnym czole.

sobota, 29 października 2016

[...]

możesz dać światu
to czego nigdy nie dostałeś

poskładać z kości i ognia
żywe ciało

brać siebie
w ramiona
każdym oddechem

zapomnieć
odgłosy
rzeki

czwartek, 20 października 2016

cisza słońc

ciepły wiatr znad odległego stepu
przyniósł upojny zapach ziół
i rozwiał włosy

wygasiłam światła nad proscenium
jakie to proste nie będziemy odgrywać
odwiecznego spektaklu między kobietą i mężczyzną
staniemy się sobie
tym kim od zawsze
mogliśmy być

perłą na dnie górskiego strumienia
wygasłą gwiazdą nieznanej galaktyki
dźwiękiem z którego rodzi się
świt

środa, 19 października 2016

na brzegu morza

znowu jesteś
tym kim byłeś
zanim cię spotkałam

przyszedłeś kamienistą plażą
przyniosłeś z odległej ciszy
trzy słowa
złotoustej meduzy

każde z nich miało inny smak
inny zapach
inny uśmiech

pierwsze brzmiało
jak brzuch bębna
o poranku
w kraju na dalekim południu
(tak dalekim że nikt tam nigdy nie zawędrował)

drugie migotało
kaskadą iskier
orzeźwiającej wody

trzecie zastało zapomniane
(bo istnieją słowa zrodzone
właśnie po to)

kiedy o nim myślę
znowu jestem

poza słowami

układam światu scenariusz
żeby miał z czego
się śmiać

takim życiem wyplatam
winorośl

potem odcinam
od znaczenia

we wszystkich znanych mi snach
przytulam przyjaciela

budzę się
tuż przed wschodem
księżyca

zanim otworzę oczy
zaciskam w dłoni
złoty piasek

poniedziałek, 10 października 2016

zen i sierść

gdybym była kotem
miałabym naturę Buddy
tę samą o której słyszałam
wiele lat temu
od świętej pamięci
Dae Soen Sa Nima

całe dnie
między snem i snem
lizałabym futro

i potem
miękko mrucząc
tym wylizanym futrem
ocierałabym się
to o słońce
to o nieistnienie

.
X 2013